Siedzę sobie w pracy i sobie dłubię, dłubię, ale myśli mi krążą kulinarne. Jakaś dzisiaj szalenie głodna jestem. Może nawet nie głodna, ile pypcia mam. Na coś. Nie wiem na co, ale na pewno nie mam tego w pracy. Śniadanie już zjadłam i cierpię... To jak mi myśli wokół jedzenia błądzą, to wpis króciutki, ale związany tematycznie. Pytam Młodą, czy zje z nami obiad (trzeci - bo jeden je w szkole, drugi przeważnie u dziadków, czasami trzeci z nami - i jest przy tym chudziutka, nie wiem, gdzie jej się to mieści i się cieszę i zazdroszczę zarazem). Matylda z lekkim zainteresowaniem pyta, co na ten obiad. Popełniłam błąd, bo powinnam była powiedzieć pyzy, ale rzekłam: kluski z mięsem w sosie. Dziecko się zgodziło, że zje, ale bez klusek... Nie zakumała, że to danie w całości. Koniec końców - Matylda pochłonęła dwie pyzy, bo jak zobaczyła gotowe danie, to sobie przypomniała, że przecież lubi... Sytuacja przypomina mi inną, zasłyszaną w rodzinnych opowieściach - Tysiu, chcesz jagody ze śmietaną?