Byliśmy w zoo na spacerku. Pogoda piękna, co prawda straszyło burzą, ale tylko straszyło. I w tym zoo się różne zwierzątka ogląda i się nimi zachwyca lub się ich żałuje, że im pewnie ciepło, albo że wybieg za mały. Można też gonić pawia, co pitnął przez ogrodzenie na ogólnodostępne alejki (na nasze oko, pokłócił się z małżonką, bo wymieniał z nią długie przeciągłe ryki, po czym się odwrócił na pięcie i fruuu za płot. Małżonka siedziała na daszku jakiejś szopki i ryczała już samotnie). Można też uznać za największą atrakcję zoo plac zabaw (jakbyśmy pod blokiem nie mieli żadnego) oraz lody i watę cukrową. Weź dzieci do zoo, niech za punkt honoru postawią sobie obżeranie się słodyczami :D W zoo jednakże są też ludzie. No, nie w klatkach, tylko inni zwiedzający. Niestety. I tych ludzi się słyszy. Co mówią, jak mówią. Niestety. Jakaś aspołeczna jestem chyba... Nie żebyśmy ze znajomymi prowadzili wyrafinowane dyskusje o sztuce, filozofii i potrzebie piękna w życiu codziennym. Nie nam na taki