Jestem ostatni dzień i oczywiście wszyscy czegoś ode mnie chcą... Czy powinno mnie to dziwić? Wyjeżdżam, pakuję walizy, biorę dziecko pod pachę, kota pod drugą i wyjeżdżam w dzicz. Mąż towarzyszyć nam będzie częściowo, bo zmienił pracę i niestety o urlopie może pomarzyć. Na szczęście nowy pracodawca zgodził się na wyrabianie nadgodzin, których w ostatnich dwóch tygodniach mąż natrzaskał tyle, że na parę dni wolnego się uzbierało i przynajmniej część czasu spędzi z nami. Będę odcięta od świata zewnętrznego, telewizji i netu, więc chciałam się ze wszystkimi tymczasowo pożegnać. Mam nadzieje, że odwiedzicie mnie we wrześniu. Zwłaszcza, że Młoda idzie do przedszkola, więc już teraz cały zestaw emocji we mnie buzuje... Musze się jakoś wstrzymać przez dwa tygodnie i starać wyluzować, bo energia na życie, pracę i codzienne zmagania trochę mnie ostatnio opuściła. Oby pogoda dopisała, no i podobno mają być grzyby.... Z czegoś muszę zrobić pierożki na wigilię :) Pozdrawiam i do zobaczenia.