Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2014

Co groźniejsze?

Udało nam się wczoraj wrócić z Matyldą do domu o w miarę przyzwoitej porze, więc bachnęłam szybki obiad i poszłyśmy na plac zabaw. Na placu zabaw, jak nazwa wskazuje, bawią się dzieci. Różnie się bawią, dowolność pełna. Wczoraj, na przykład, w okolicy Młodej bawiło się czterech chłopców. Wiek na oko 6-7 lat. Mieli plastikowe miecze i pistolety, które robiły tatatatatatata! i chyba bawili się w komandosów, albo w agentów. Nie wiem, co tam ostatnio w telewizji leciało, bo rzadko oglądam, ale mogli się zasugerować. Chłopcy w ramach tajnych szpiegowskich akcji biegali, krzyczeli, wskakiwali na drabinki, zjeżdżali po zjeżdżalni (przy okazji nie rozdeptując innych dzieci, co mnie dosyć pozytywnie zaskoczyło) ale nagle okazało się, że każdy z nich jest w przeciwnej drużynie i zaczęli się przekrzykiwać: - Poddajcie się - krzyczy pierwszy - jestem z USA! - To wy się poddajcie - drugi podjął wyzwanie - ja jestem z CIA! Na to trzeci - A ja jestem z KGB! Nastawiłam uszu, bo byłam ciekawa, skąd pos

W tej rodzinie są wiecznie same problemy

Takie zdanie usłyszałam dzisiaj rano, bo: 1. Jest duszno i biometr niekorzystny. 2. Kuzyn Młodej jest na wakacjach na wsi u drugich dziadków i podobno strasznie płacze od tygodnia i chce wracać, więc w najbliższy piątek szwagierka i teściowie jadą go odebrać. 3. W związku z punktem 2, należy zrobić zakupy spożywcze. 4. Młoda ma katar i kaszel i jest straaaaasznie chora, choć tak naprawdę tylko się przeziębiła i byłam u lekarza to sprawdzić, bo niecałe dwa tygodnie temu miała anginę, ale tym razem to nic groźnego, nieważne! biedna Matylda - taka chora... (biedna Matylda właśnie z szelmowskim uśmieszkiem wchodziła na stół). 5. Szkło kontaktowe dało mi popalić i mam oko czerwone, a powiekę napuchniętą. Nooo, a ja myślałam, że takie sytuacje to jest po protu życie, a nie problemy... Biorę na klatę z przymrużeniem oka :D

Jak Mąż (po raz kolejny) został bohaterem w naszym domu

Historia nie będzie o kranie, chociaż rzeczywiście kran ostatnio chłop naprawił... Szósta rano, bezpiecznie sobie w mieszkanku naszym egzystuję, a tu mi jakieś okropne potwory o ilości odnóży przekraczających normę, włochate i olbrzymie po wannie łażą i ŁYPIĄ na mnie! Gdzie tu poczucie bezpieczeństwa, gdzie? Zaspana, niedowidząca , wlokę się do łazienki, po pastę i szczoteczkę sięgam, a tu jakieś okropności mi się w wannie bezczelnie ruszają! No fakt, ciśnienie mi podniosło. Uwiesiłam się na małżonku, ze łzami w oczach, żeby czci mej bronił i w ogóle całego mojego jestestwa przed potworem, co w łazience tylko się czai przed frontalnym atakiem na mnie lub na dziecię nasze. Może nas pożre? A może pokąsa? A może całym sobą spowoduje, że z obrzydzenia wywinę się na drugą stronę i będę wyglądać jeszcze mniej atrakcyjnie niż zazwyczaj... Ja tam nie wiem, co się w głowie takiego stwora klupie... Przyjaźnić się z nim nie będę. Mąż ma dokonać likwidacji. Męża wepchnęłam do łazienki i zamknęłam

Przepraszam, czy ktoś wie, gdzie jest moja gaśnica?

Się wybieramy na wakacje (jeszcze trochę, jeszcze trochę) nad nasze morze, czyli dla nas na drugi koniec Polski. Jedziemy samochodem, a właściwie dwoma, bo jedziemy w dwie dzieciate rodziny. A że na co dzień ja jestem głównym użytkownikiem samochodu, to na mnie spoczywa przyjemność dbania o jego sprawność i czystość. Chociaż, jak jedziemy na myjnię, to głównie mój chłop szoruje i polewa, przeważnie w tempie szaleńczym, bo najczęściej na myjni się okazuje, że z drobnych mamy tylko 6 złotych. I za te 6 złotych trzeba umyć auto, bo już nam się dziecko o nie brudzi :) Chłop ma wyzwanie :D Ale daje radę. Wracając do tematu, mając w planach długa podróż, postanowiłam oddać auto na przegląd, przy okazji wymienili mi hamulce, które teraz piszczą z nowości, ale to już bajdełej. Dumna z siebie i blada rozmawiam z koleżanką przez telefon, co jeszcze musimy załatwić, która co ma spakować, w sensie garnki, latawiec, dmuchany brodzik i inne niezbędne do przeżycia rzeczy... Więc (wiem, wiem coś nieco

Uwielbiam swojego szefa

Dzisiaj jest dzień, w którym wszystko mnie irytuje. Zwłaszcza w pracy. Zwłaszcza bycie w pracy. Na co dzień pracę swą bardzo lubię, ale dzisiaj nie. Dzisiaj rozważałam już popełnienie morderstwa na jednej osobie, poprzez wbicie jej długopisu w oko. Noże w kuchni mamy zbyt tępe, a łyżeczka mogłaby się jednak ześlizgnąć z planowanego celu ataku i nie zrobić zamierzonej krzywdy. Nie zrealizowałam zabójczych zamiarów, bo ciepło jest, wentylator nie wyrabia i w kluczowym momencie przykleiłam się do fotela. Odklejanie chwilę zajęło i wzbudziło generalne zainteresowanie osób obecnych, plan wziął w łeb, niedoszła ofiara się ulotniła... Ehhh, że też człowiek codziennie ma kłody pod nogi... Humor mam kiepski, bo mi się dziecię rozchorowało. W zeszłym tygodniu. Na anginę. I nawet byłam całkiem zaskoczona, że w końcu ona, nie ja. Jednak nie przewidziałam zdolności dziecka. Młoda wyleczyła się w dni cztery (tzn. już we wtorek skakała po ścianach, ale w piątek lekarz oficjalnie stwierdził, że jest o

Dzicz jest piękna, Dzicz się kocha

Dzicz jest tak naprawdę wymarzonym domkiem moich rodziców, pary mieszczuchów, co to na emeryturze chcą sobie siedzieć we własnym ogrodzie i popijać kawkę. Na emeryturze są w 50%, co rodzi różne komplikacje natury mieszkaniowej, zwłaszcza dla nas, ale nie jest to ważne w temacie Dziczy :D Dzicz znaleźli prawie 5 lat temu i był to dom, w którym się zakochałam od razu, z którego kuchni wychodzi się na taras i ogród, który pod nosem ma las i miłych sąsiadów i fatalną drogę dojazdową, ma piwnicę i strych i kominek i schody, na których można się wypierdzielić koncertowo, bo nie mają poręczy. Taka fajna Dzicz. Dzicz jest w remoncie od momentu zakupu, dopiero teraz nabrała prawidłowych warunków mieszkalnych, ale nam z Lubym nie przeszkadzało to przyjeżdżać z małym dzieckiem na weekendy i w wakacje, spać na materacach i trzymać rzeczy w kartonach. Łazienki były, kuchnia też, dało się żyć. Taki surwiwal :D Jak długo w Dziczy nie bywamy, to aż mnie nosi. Nawet nasza Kreska lubi Dzicz, łazi po wsz

Jestem, jestem, tylko czas nie ma dla mnie czasu...

Wpadam na szybko, bo stęskniłam się. To taki mój drugi domek i należy czasem choć kurze pościerać. Hmmm, dziwne, bo w moim realnym domku nie mam takich potrzeb, co do sprzątania ;) i kłaki kota latają po panelowej podłodze, niczym kłąbki zeschniętych traw, które wiatr przepychał przez opustoszałe miasteczka na dzikim zachodzie... Trudno, niech latają, najwyżej sobie z kawy palcem trzeba wyciągać... Ale jak długo czegoś nie popiszę, to mnie aż pięty świerzbią. Więc sklecę przynajmniej parę zdań. Ja jak zwykle nie mam czasu (będę się teraz tłumaczyć), bo: - doba ma tylko 24 godziny i jakoś nie chce mieć więcej - w pracy mam dużo pracy i nie mogę go opierdzielać na prywatne sprawy - w życiu prywatnym, intensywnie zacieśniam więzy z potomkiem, zwłaszcza pod kątem zagrabienia jej przyszłego majątku (hahaha), ale też dlatego, że jest świetnym dzieckiem i aż szkoda z nią czasu nie spędzać - były mistrzostwa i mecze były strasznie późno, a na początku meczu nie mówili czy będzie dogrywka i kar

Drobnoustroje chorobotwórcze

Ponieważ mamusia dostała od szkła kontaktowego zapalenia spojówki, oko miała czerwone, łzawiło, bolało w trzy i trochę i generalnie miała ochotę sobie to oko wydłubać tępą łyżeczką, czytanie wieczorne Matyldzie należało do tatusia. Matylda wybrała sobie dwie książeczki, tatuś zaczął od opowiadania o Zuzi, co poszła do dentysty, a mamusia mogła z kanapy podsłuchiwać i chichotać pod nosem z niedoli taty, co to córeczkę swą ukochaną próbował ogarnąć, żeby przestała w końcu wierzgać, rzucać się oraz robić miliard różnych rzeczy - poza spaniem. Jak to nie ja musiałam usypiać małego potworka, to cała sytuacja z poziomu kanapy była dosyć zabawna :D Wracając do książeczki, to korektora chyba to wydawnictwo nie miało, albo był na urlopie, bo błędów językowych tam było co nie miara. Ale najbardziej mnie zabiły drobnoustroje chorobotwórcze, które pojawiły się nagle w podrozdziale o tym, że pani stomatolog ma rękawiczki, żeby się nie zarazić tym, co ludzie mają w ustach. I tu pada pierwsze, standa

Jak zarobić punkty u teścia, a stracić u teściowej

Siedzieliśmy sobie przez weekend w Dziczy. Siedzieliśmy w kuchni, przy kawce, Luby nad gazetką komputerową. Czasem nawet chciałby nam puścić jakąś nowinkę, ale niestety audytorium było oporne. Ja - mało przytomna, moja mama - mało zainteresowana tematem gier. Nagle na scenę wkroczył mój tata. Luby dostrzegł szansę pogawędki i rzekł: O, zobacz tato. Robią Cywilizację 6! To nas nie dotyczy! - ryknęła zdecydowanie moja mama. Tata odwrócił się lekko oszołomiony. Jak to nas nie dotyczy? JA gram w Cywilizację! I sobie z zięciem zaczęli po cichu szeptać. Mama wywróciła oczami. Luby jednocześnie wygrał wiele i przegrał wiele... Na szczęście odrobił punkty sprzedając później mojej mamie przepis na muffinki cytrynowe, które robił razem z Matyldą i nawet udało im się przy tym nie zdewastować całej kuchni. A babeczki pyszniutkie wyszły. Z zupełnie innej beczki - jak teraz się patrzę na niektóre zachowania moich rodziców i ich zupełnie dla mnie niezrozumiałe reakcje, to dochodzę do wniosku, że chyb