Kończy się już drugi miesiąc pierwszej klasy. Młodej się nawet podoba, nie ucieka z piskiem i wrzaskiem, choć trochę marudzi przy odrabianiu lekcji, ale całościowo stwierdzam, że jest dobrze. Po mniej więcej dwóch tygodniach nauki okazało się, że największy wpływ na Matyldę mają lekcje religii (chrześcijańskiej, przynajmniej na razie;)). Tytułem wstępu wyjaśnię, że nie jesteśmy z Lubym religijnie "zaawansowani", do tematu podchodzimy raczej luźno, ale żeby Młoda poznała to i owo, chodzi zarówno na religię, jak i etykę. Poza tym staramy się ją uświadamiać o wielości wierzeń na świecie, dlatego przerabialiśmy z Matyldą już fragmenty Bibli, Koranu, jakieś zaczątki judaizmi, buddyzmu, hinduzimu, rodzimowierstwa (czy ja to dobrze odmieniam?), mitologii skandynawskiej, a ostatnio na tapecie są mity greckie w formie audiobooka. I nagle sobie uświadamiam, jakim w zakresie religii jestem tukiem niedouczonym... Wracając jednakże do tematu przewodniego... Wpływ religii objawił się tym,