Tytuł nawiązuje do poprzedniej notki, związanej z samochodem zastępczym, którym jeździliśmy dwa tygodnie. Pani z warsztatu zadzwoniła, że nasz Sid jest już naprawiony, wyklepany, z nowymi częściami i wymalowany, więc wypada go odebrać. Poleciałam szybko na myjnię, bo ostatnie dwa tygodnie były dosyć deszczowe, błotne i mokre, należało więc samochód doprowadzić do stanu sprzed wypożyczenia, zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Na szczęście nie był wewnątrz nadmiernie okopany przez Moje Dziecko, które w trakcie jazdy majta giczołami we wszystkie strony, z prostego powodu - Matylda miała nakaz ściągać buty po wejściu do samochodu, ewentualnie zakładać na buty woreczki ochronne. Tak, tak - jesteśmy rodzicami - despotami ;) Ale i tak szorowanie dywaników chwilę zajęło. Natomiast przy myciu z zewnątrz płakałam z rozpaczy, bo samochód zastępczy był biały i brud w ogóle nie chciał odpuścić. Jakoś bym o tym nie pomyślała, kupując swój samochód, że to taki upierdliwy kolor. Po czterdziestu minut