Przejdź do głównej zawartości

Nigdy w życiu nie chcę mieć nowego samochodu

Wpis z serii "Współczesne problemy ludzi".


Słowa tytułowe wypowiedział mój mąż po powrocie z treningu, na który pojechał nowym samochodem. Takim totalnie nowym, prawie z salonu, jakieś 200 kilometrów przejechane. Najgorszy w samochodzie jest fakt, że nie jest nasz. Więc jeżdżąc nim mamy stresa.


Ale zacznę od początku - na początku, poza tym, że był Chaos - ale to już strasznie wybiegam w tył ;) zaczęło się od tego, że pewna Pani postanowiła skasować nam cały prawy bok Sida. To znaczy, pewnie miała inne plany, ale skończyło się na przeszuraniu jej samochodem po całym boku naszego. Calutkim. Obydwoje drzwi, próg, nadkola z przodu i z tyłu.


Był wieczór, padał deszcz, mąż wracał z treningu, miał odebrać Młodą od dziadków i przywieźć ją do domu, ja odbieram telefon pod tytułem "Kochanie, zadzwoń do rodziców, że trochę się spóźnię, miałem wypadek"... Hasło, po którym nogi się uginają, serce staje i przestajesz przyjmować tlen...


Na szczęście nic się nikomu nie stało, samochody też nie ucierpiały aż tak bardzo - to znaczy były w stanie jeździć, co nas bardzo cieszyło bo za tydzień mieliśmy w planie wyjazd na ferie w Karkonosze. W Dzicz, na stoku góry. Bez samochodu byśmy nie dojechali.


Ale, jak już pisałam, ludzie przeżyli, samochody przeżyły, na ferie pojechaliśmy, sprawy ubezpieczeniowo-warsztatowe załatwiałam telefonicznie z tarasu pensjonatu z widokiem przepięknym, co koiło mój ból, który rósł za każdym razem, gdy patrzyłam na pognieciony bok naszego biednego Sida....


A od poniedziałku załapałam się w końcu na warsztat, dostałam samochód zastępczy. Jak się okazało nowy. Tak zupełnie nowy. Uświadomiłam to sobie dopiero w połowie drogi między warsztatem, a pracą, jak dotarło do mnie, że na desce rozdzielczej mi się świeci przejechane 203 kilometry. Łomatko! Nagle każdy inny uczestnik ruchu drogowego stał się moim śmiertelnym wrogiem i zaczęłam rozważać obicie karoserii poduszkami... Na szczęście na drugi dzień odzyskałam uczucie przyjemności z jazdy. Mąż jeszcze nie, bo w tygodniu rzadziej jeździ.


I takie to właśnie ludzie mają problemy... Zamiast się cieszyć z możliwości poznania nowego samochodu, jest stres, że coś się stanie. Mąż ma tym większy, bo to akurat on prowadził, gdy w prawych drzwiach wylądowała mu toyota. Ale ja już tęsknię za naszym Sidem...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic