Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat
Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.
Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji...
No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden.
Biegi przełajowe z przeszkodami.
Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.
Widocznie jednak zachłysnęłam się tym "wyjściem z kuchni", bo postanowiłam nie tylko oglądać, ale i pobiec...
I pobiegłam, Na początek w najkrótszej i najłatwiejszej formule, co nie znaczy, że było krótko i łatwo 😂
Niczego sobie nie złamałam, nie dałam rady tylko jednej przeszkodzie, przeżyłam, wpadłam na metę na maksymalnej adrenalinie i z uśmiechem na ustach, którego nie mogłam się pozbyć jeszcze przez kilka dni. Gdyby mi rok wcześniej ktoś powiedział, że zapłacę komuś za to, że mnie przeciora po błocie i jeszcze będzie mnie to cieszyć, to bym się postukała placem w ciemię. Z politowaniem. I zniesmaczeniem w oczach...
Co więcej - Moje Dziecię również wzięło udział w swojej, że tak powiem, kategorii wagowej i z początku była zdegustowana tym, że musi DOTYKAĆ błota, i stwierdziła, że jest to najbardziej obrzydliwa rzecz, którą robiła w życiu, po czym pomknęła jak strzała i w pełnym uśmiechu i z gracją dopłynęła na metę z wyciągniętą szyją, bo na mecie dostała medal.
Mąż pozazdrościł nam tych głupich uśmiechów i postanowił, że na wiosnę, to już razem.
A ja postanowiłam zwiększyć dystanse 😄
I w związku z tym niestety zaczęłam biegać, żeby nauczyć się ile mogę dać z siebie na takim biegu. Bo 3 kilometry, to właściwie dystans taki, że można go przejść, niekoniecznie trzeba biec. Ale dłuższe trasy - no przynajmniej powinnam udawać, że truchtam 😃
I stoczyłam pewnego dnia ciężki wewnętrzny bój, gdy zorganizowana i przewidująca "ja" namawiała samą siebie na bieganie, a leniwa "ja" mówiła jednocześnie do samej siebie, eeeej stara, no po co ci to? przecież ty nawet nie lubisz biegać!
I wiecie co? Ta leniwa "ja" miała zdecydowaną rację. Ja naprawdę nie lubię biegać. Ja lubię się zmęczyć w sposób zróżnicowany, a tutaj? Nuuuda! Nawet na runmageddonie najbardziej kręcą mnie przeszkody i ich pokonywanie, a bieganie? Mogliby sobie darować 😉
Ale pobiegłam i tak już sobie biegam dwa miesiące, ale obowiązkowo musi być muza na uszach. I niby to nudne, ale czasami jakieś zwierzątka leśne spotkam twarzą w twarz, czy też pyszczek w pyszczek, czasami ładne widoczki pooglądam, no i łydki trochę smukleją... i satysfakcję mam, jednak, że z biegu na bieg coraz lepsze wyniki osiągam....
Ale csiiii, nie mówcie nikomu, bo ja kurczę, no - nie lubię biegać.
A w ogóle to cały wstęp wyjaśniający jest dlatego, że - po pierwsze biegam, a po drugie - przeczytałam dzisiaj na fejsiku post rebelrunners "Nieważne ile kilometrów przebiegłeś, i tak będą na Ciebie patrzeć, jak na idiotę, kiedy będziesz dokręcał ostatni kilometr dookoła klombu pod domem". Kto biega na konkretny dystans, temu się pewnie zdarzyło. Ja co prawda nie dookoła klombiku, ale w Diczy, biegałam ludziom dookoła ich domków i posesji, bo się właśnie okazało, że jeszcze mi z 500 metrów brakuje. Przypuszczam, że sąsiedzi ostro pukali się w czoło na mój widok, a może i nawet któryś znak krzyża uczynił ...😁 Bo co też ci miastowi takie dziwactwa w Dzicz przywlekli, żeby w obcisłych gaciach komu koło podwórka tak furgoć tam, a nazad... Przeca nikt nie goni...
Dlaczego patrzą jak na idiotę? Czy gdy Forrest Gump biegał też patrzyli na niego jak na idiotę? Dobra, nienajlepszy przykład... :D
OdpowiedzUsuńAle poważnie: podziwiam, zazdroszczę i gratuluję!
Ja co dzień pokonuję inne przeszkody: nocnik, krzesło, klocki, misie, tudzież pole minowe z niewyniesioną pieluchą :D
(to ja Ahaja z tamaluga.wordpress.com, ale nie wiedzieć dlaczego, nie mogę komentować z tego adresu)