Za wcześnie się ucieszyłam, że powoli udaje się rozsupływać, to co zasupłane. Wczoraj supeł jeszcze się powiększył. Oczywiście wszystko da się połapać, załatwić i naprawić, ale to znowu jest czas i pieniądze. Nie muszę chyba dodawać, że nie mamy ani jednego, ani tym bardziej drugiego.
Nic to, koniec wylewania łez...
Zmuszeni do korzystania z komunikacji miejskiej, wykorzystaliśmy to w formie rozrywki dla Młodej. Dusiak, na wieść o tym, że jedziemy do żłobka autobusem, wyskoczyła spod kołdry jak z procy i zebrała się całkiem sprawnie, jak na siebie, pomimo wczesnej pory. Na marginesie pragnę dodać, że wstawanie o szóstej rano w dni powszednie, to nie jest to, co Dusiaki lubią najbardziej. Wstawanie o szóstej rano w niedzielę, nie stanowi natomiast żadnego problemu. Pewnie wszyscy rodzice znają ten ból...
W każdym razie wycieczka autobusem była interesująca, chociaż trochę długa, bo moje dziecko nie usiedzi minuty w jednym miejscu. Pod koniec musiałam już ją stopować przed bieganiem po całym autobusie. Za to bezkarnie mogłyśmy komentować to, co się dzieje za oknem i w środku i "obgadywać" innych pasażerów. Dzieci są takie bezpośrednie, pozbawione wbudowanych konwenansów i zahamowań. Cudowne... :)
To miło, że w tym całym zakręconym wirze wydarzeń potrafimy jeszcze wykorzystać sytuację, żeby sprawić przyjemność Matyldzie...
Komentarze
Prześlij komentarz