Przejdź do głównej zawartości

11 września

Pamiętam, jak wróciłam do domu z wykładów na uczelni. Mama akurat miała wolny dzień i siedziałyśmy w pokoju, beblałyśmy po babsku, w tle był włączony telewizor. Nagle zaczęli nadawać relację z NY. Płonęła pierwsza wieża. W pierwszej chwili myślałam, że to jakiś film, symulacja, cokolwiek. Zaczęłam skakać po kanałach, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. W pierwszych momentach informacje były naprawdę szczątkowe, ale dotarło do nas, że to co widzimy to prawda. Że coś się stało, że giną ludzie... I wtedy nadleciał drugi samolot... Poryczałam się jak bóbr.

Naprawdę bardzo mi przykro i współczuję zarówno osobom, które przeżyły coś takiego, jak i ich rodzinom. Ja nie potrafię nawet sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji. Ktoś z moich bliskich po prostu znika i już go nigdy więcej nie zobaczę. Nie porozmawiamy, nie prześlemy buziaków, nie przytulimy się... Makabra.

Ja wiem, że na co dzień dzieje się na świecie wiele nieszczęść. W każdym końcu świata ktoś choruje, ktoś ginie, ktoś jest ranny, a ktoś inny umiera. Z jednej strony, to naturalna kolej rzeczy, a drugiej dramat dla rodziny, przyjaciół, znajomych.

Muszę się przyznać, że ja po prostu staram się nie wiedzieć. Oczywiście o pewnych wydarzeniach nie da się nie wiedzieć - WTC, tsunami, wykolejony pociąg, zamieszki, podpalenia - dobrodziejstwo globalnej informacji jest też przekleństwem. Bo wiem, choć nie chcę wiedzieć. Ale skoro już wiem, to staram się nie drążyć, zwłaszcza nie oglądam zdjęć ani filmów. Jedenaście lat temu ryczałam jak bóbr po tym co zobaczyłam. Chociaż nie było tam nikogo z mojej rodziny, znajomych, nikogo kogo znałam.... Takie sytuacje zawsze rodzą w mojej głowie miliony czarnych scenariuszy o moich najbliższych. Dlatego wolę nie patrzeć....

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic