Przejdź do głównej zawartości

Sprawa cyca - już było, ale...

Trafiłam dzisiaj na bloga supermom. Mama z czteromiesięcznym stażem, która postanowiła, że cyc jest dla niej, a dla dziecka butelka.

Ja już w tym temacie uzewnętrzniałam się szerzej, ale chciałam jeszcze raz powrócić. Trochę matek wśród moich znajomych bab mam. I co najmniej jedna trzecia z nich miała problemy z karmieniem piersią, było to dla nich bolesne, nieprzyjemne, a co najgorsze - czuły presję rodziny, otoczenia i znajomych, żeby tą obolałą piersią karmić nadal. Ja sama wytrzymałam niecały miesiąc, a i tak pod koniec mleko mi leciało już tylko symbolicznie. I tak tylko chciałam parę moich przemyśleń w temacie dodać.

1. Przede wszystkim - nie urodziłam się z tak finezyjną umiejętnością, jak perfekcyjne podawanie piersi do ust noworodka. Może niektóre mamy mają to wrodzone - ja nie miałam. Poza tym nikt mi tego nie pokazał, ani w szpitalu, ani później położna, która przychodziła sprawdzać, jak mi idzie. Temat został generalnie olany, poza sloganami, że jak będę Młodą przystawiać do piersi regularnie, to się w końcu obie przyzwyczaimy... %#@$%@#!!! Staram się zemleć w ustach przekleństwa. Właściwie najwięcej w temacie pomogła mi koleżanka, po jej poradach przynajmniej odkryłam najbardziej dla nas wygodną pozycję do karmienia.

2. Dzieci na początku nie umieją dobrze ssać. Rodzą się z odruchem ssania, ale niekoniecznie z jego umiejętnością. Niestety takie dziamlanie, lizanie, szarpanie, czasami gryzienie nie musi być wcale dla mamy przyjemne. Zwłaszcza, że po kilku karmieniach ból zaczynał być nieznośny, a ja stałam między młotem a kowadłem, bo jak tu Młodej nie dać jeść, a z drugiej strony marzyłam, żeby skończyła jak najszybciej. Wbrew temu, co wciskała mi uparta położna, karmienie z butli okazało się bardzo przyjemne, bo Matylda mogła dziamlać ile wlezie, a jak źle dziamlała to mleko ze smoczka nie leciało, więc się szybko nauczyła. A ja w końcu mogłam się skupić na "budowaniu więzi z dzieckiem", co okazało się cudownym doświadczeniem, bo w momencie karmienia mogłam ją przytulać, obserwować jej oczka, minki i przede wszystkim stópki, które zawsze przy karmieniu żyły własnym życiem. Zresztą do tej pory jej to zostało, a ma już prawie trzy lata, przy jedzeniu musi wierzgać nogami.

3. Obolałe piersi to jedno, piersi ze stanem zapalnym, to już inna para kaloszy. Dodajmy do tego krwawienie z brodawek. I co - takie mleko zafajdane krwią i osoczem jest na pewno smaczniejsze i lepsze dla małego dziecka niż sztuczne? Pamiętam, jak się męczyłam z laktatorem, bo próbowałam wzbudzić w sobie produkcję mleka, po czym po napełnieniu butli leciała do tego mleka krew i wszystko musiałam wylewać...Ryczałam z bólu i bezsilności.

4. Podobno sztuczne mleko bardziej tuczy. Być może, ale Młoda jakoś jest szczupła i drobniejsza niż inne dzieci w żłobku lub przedszkolu. Pomimo, że oboje z mężem mamy skłonności do tycia, więc pewnie Młoda po nas niestety je odziedziczy, na razie trzyma linię :) Jak tak patrzę na inne dzieci i to, czym karmią je rodzice, to myślę, że bardziej od sztucznego mleka tuczą czekoladki i słodycze.

5. Mój organizm od samego początku powiedział NIE dla własnego mleka. Po pierwsze, pewnie ze stresu, miałam go mało, nawet sztuczne pobudzanie w postaci odciągania mleka nie dawało efektu. Po drugie dostałam uczulenia na własne mleko. Miałam wysypkę na całych nogach, swędziało okropnie, drapiąc robiłam rany do krwi, generalnie masakra. Mleko mi wyszło, uczulenie się skończyło, nogi doszły do siebie.

6. Niechęć do karmienia piersią, ból i stres - to wszystko na pewno przenosiło się na Matyldę. Doszłam do wniosku, że nie ma się co spinać, bo im bardziej ja będę zeschizowana, tym bardziej źle odbije się to na dziecku. I po prostu dałam sobie luz z tym mlekiem. Walić to, co powie rodzina, znajomi, położna i kto tam jeszcze.... Moje dziecko, moje ciało, moje piersi, moja decyzja  - innym wara.

Niech nikt mnie źle nie zrozumie, ja nie jestem przeciwniczką karmienia piersią. Uważam, że natura tak to sobie sprytnie wymyśliła, że mama może nakarmić sama malucha, bez składników zewnętrznych. Świetny pomysł! Tylko w moim przypadku nie wyszedł. Na szczęście mam dostęp do takich rzeczy jak sztuczne mleko, laktator, butelka i smoczek, więc skoro inne metody nie działają, czemu z tego nie skorzystać. Czy to, że jestem mamą powoduje, że przestaję być człowiekiem, który ma swoje potrzeby? A czy własne potrzeby powodują, że jestem złą mamą. Nie! Stanowcze nie!

Tak tylko na podsumowanie - pewnie dla wielu mam początki są trudne. Nagle trzeba robić rzeczy, których nie robiłaś nigdy wcześniej. No i jeszcze trzeba się zgrać w tych rzeczach ze swoim maluszkiem. Uważam, że każda dobra mama znajdzie swój sposób na pierwsze trudności, nie patrząc na to co mówią i czego oczekują inni, tylko wsłuchując się w siebie i w swoje dziecko.

Ja sama nagle dowiedziałam się, że kobiet dla których początki macierzyństwa są trudne jest więcej. Szkoda, że było to już po tym, jak przeszłam depresję poporodową, ze względu na to jaką to fatalną jestem matką...

Komentarze

  1. Witam!

    no i ja w tym temacie swoje trzy grosze chciałam...
    Trafić na dobrą położną to faktycznie sztuka... moja też przyniosła, położyła, wyjęła cyca no i tak ma ssać...
    Pierwsze dwa tygodnie to była masakra nie pamiętam nic innego jak tylko przekładanie się z baku na bok i dziecko przy cycku na okrągło...
    W między czasie butelka bo dziecko darło ,,, w niebo głosy bo nie wiadomo o co dzidzi, no ale jakoś dotarłyśmy się...
    Też przerabiałam poranione sutki, odciąganie, wycie z bólu...
    Karmiłam chyba 9 miesięcy, a Olicie było wszystko jedno czy cyc mamusi czy sztuczny.
    Jak to się mówi co człowieka nie zabije to go wzmocni...
    Może następnym razem będzie lepiej :D
    I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Państwem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedna moja znajoma karmiła syna piersią chyba przez dwa lata. Od pierwszego momentu świetnie się zgrali i zupełnie nie rozumiała moich problemów. Dziwiła się, jak można nie umieć karmić, przecież dziecko samo pije i jest wszystko OK. Dopiero jak urodziła drugie dziecko, które absolutnie sobie z piersią nie radziło, to płakała rzewnymi łzami. Dopiero wtedy do niej dotarło, że przy pierwszym dziecku miała szczęście.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic