Będę się chwalić! Matylda została oficjalnie pasowana na przedszkolaka!!!
W zeszłym tygodniu zostaliśmy zaproszeni do przedszkola, na specjalny występ dzieci. Dorośli, uzbrojeni po zęby głównie w telefony komórkowe - naprawdę byliśmy jednymi z nielicznych rodziców posiadających aparat - czekali przebierając nogami, zniecierpliwieni, każdy chcący zobaczyć swoja pociechę występującą w grupie przed publicznością.
Posmarkałam się już na początku, bo rodzice stali w auli, a dzieci czekały na korytarzu, czekając na resztę dzieci, która nie wiem czemu nie przychodziła. W każdym razie miałam widok akurat na drzwi wejściowe, zza których wyłaniała się ciekawska główka Matyldy. Za główką wyłaniała się ręka wychowawczyni, która wyciągała Matyldę poza "kadr", Matylda znikała, po czym pojawiała się znowu, za nią ręka Pani i tak w kółko, kilka razy, wszystko w jednym stabilnym tempie, na zasadzie akcja-reakcja.
Reszta dzieci w końcu dotarła na miejsce, w końcu wszystkie weszły do sali trzymając długiego węża z materiału, który miał uchwyty po bokach. Sprytny sposób, na wyprowadzanie dzieci na spacer, czy na plac zabaw. Potem dzieci razem z Panią Basią, Panią Małgosią, Panią Olgą oraz przy akompaniamencie Pani Asi (wszystkie imiona przemocą wydarte z mojego dziecka, bo sama z siebie nie chce zeznawać...;)) pokazywały, jak się razem bawią, jakie znają piosenki, wierszyki, układy taneczne itp. W rodziców wstąpił szał, telefony trzaskały zdjęcia, nagrywały filmy, flesze błyszczały, rodzice wskakiwali na krzesła, żeby zrobić lepsze ujęcia i nastąpiła ogólna euforia...
Występ mojego dziecka przyprawiał mnie o permanentny chichot, ale nie byłam jedyna. Zresztą trudno było zachować powagę :). Po pierwsze trzyletnie dzieci bywają czasem trochę niezdarne. Po drugie chyba pierwszy raz występowały przed publicznością. Po trzecie każde szukało wzrokiem rodziców i chciało przynajmniej pomachać. Po czwarte - z drugiej strony każde chciało pokazać, co umie. Występ był więc pełen potknięć, wpadek, uderzeń z łokcia i znienacka ;), nagłych zatrzymań, bo ktoś się zagapił, wielokrotnego machania, momentami płaczu (pozdrawiam chłopczyka z koszulką z napisem - o ironio!!! - "I'm happy", który przepłakał początek występu), upadków, podniesień, wycia piosenek, kto głośniej, albo mruczenia pod nosem... Dawno się tak nie ubawiłam.
Matylda po zlokalizowaniu mamy i taty wśród publiczności olała ciepłym moczem i nas i układ choreograficzny i robiła maślane oczy do swojego kolegi Pawełka, kręcąc jedynie pupą. W trakcie jednej z zabaw, któraś koleżanka ja podsiadła i w Matyldzie ujawniła się natura kota. Kto ma sierściucha w domu, ten wie, że kot potrafi usiąść nawet na skrawku wolnej przestrzeni i tak się wykokosić, że przestrzeń magicznie się powiększa :). I właśnie Matylda szybko odnalazła pozostałą po jej miejscu niewielką wolną przestrzeń wykładziny, usiadła na niej, po czym pupą przepchała koleżankę, która ją podsiadła, w dalsze rejony wykładziny, zlokalizowała obok siebie Pawełka i uśmiechnięta i zadowolona z przeprowadzonej sprawnie akcji, mogła bawić się dalej.
Dla osób niedzieciatych może ta opowieść nie jest zbytnio ciekawa, ale ja nie ukrywam, wydarzenie przeżywałam. Z jednej strony dumna, z drugiej posmarkana - popołudnie było naprawdę udane.
No i jeszcze parę słów o Pani Basi, która jest tak bardzo zakręcona, że zapomniała wręczyć dzieciom ich odznaki przedszkolaka - papierowe motylki, od nazwy grupy. Bardzo lubię w ludziach ten rodzaj zakręcenia, bo sama taka jestem, więc podoba mi się, że taka wychowawczyni trafiła się Matyldzie. No i widać było, że dzieci dobrze się bawią, lubią swoje opiekunki i, co ważne, ich słuchają.
Następne atrakcje przedszkolne prawdopodobnie dopiero w grudniu. Już nie mogę się doczekać :)
Komentarze
Prześlij komentarz