Przejdź do głównej zawartości

A jutro od nowa

Komentarz Matyldy do Wdzydz Kiszewskich skłonił mnie do refleksji...


Na marginesie - Wdzydze to mieścinka (a może raczej wioska) na Kaszubach, nad jeziorem Wdzydze i znana jest z tego, że mają tam najstarszy w Polsce skansen. Resztę sobie doczytajcie na wikipedii. Wdzydze Kiszewskie wzięły się stąd, że graliśmy w kalambury na hasła z encyklopedii. Drużyna przeciwna rzucała numerem strony i numerem hasła i trzeba było pokazać to, co się znalazło. Przy Wdzydzach zgodnie ustaliliśmy, że nazwy własne jednak odpadają. Za to do dziś pamiętam co to i gdzie to pomimo, że z dziesięć lat już minęło. No proszę, głupie zabawy po spożyciu też mogą czegoś nauczyć :)


A wracając do mojej refleksji - bo Matylda w komentarzu mnie skryklała, że tu koniec świata a ja o Wdzydzach :) To jak dziś jest koniec roku, to może dziś wypowiem się szerzej w temacie:


Po pierwsze: koniec świata jest przereklamowany :) Się naoglądałam tylu spektakularnych filmów katastroficznych, że oczekiwałam jakiegoś wstrząsającego konkretu, a tu nic.


Po drugie: jak coś jest za często, to się przejada. Tak mi się wydaje, że w maju też się świat miał skończyć. Koniec świata dwa razy w jednym roku? To chyba za dużo? Nawet Boże Narodzenie jest tylko raz...


Po trzecie: ja zarobiona jestem i nie mam czasu na rozważania, czy świat się kończy czy nie. Wiadomości sobie oglądałam dwudziestego grudnia, a tam Pan Redaktor biega po mieście z mikrofonem i kamerą i pyta się ludzi, co oni na to, że jutro już koniec. I jeden Pan mnie rozwalił. "Panie, Panie, jaki koniec świata? Ja mam na jutro spotkania poumawiane!" i poszedł. No właśnie, ja mam podobnie...


A tak na serio, to myślę, że i koniec i początek świata odbywa się codziennie. Dla każdego z nas, dla ludzi na całym świecie. Dlatego nie lubię oglądać programów informacyjnych, bo tam jak nie mama Madzi, to tsunami, to tupolew, to trzęsienie ziemi, to wojna, to naloty, to strzelanina w kinie, w szkole, to codziennie jakiś koniec... Dla każdego z nas jutra może już nie być, albo dla kogoś z rodziny, z bliskich, ze znajomych. Koleżanka pojechała kiedyś na trzy tygodnie do Tajlandii. Poznała kobietę z nastoletnim synem, dla których to były "wakacje życia". Kobieta poszła zanurzyć nogi w rzeczce przy wodospadzie, gdzie jedli obiad. Poślizgnęła się na kamieniu, dalej była głęboka woda, wiry spod wodospadu wciągnęły ja pod powierzchnię. Znaleźli ją chyba trzy dni później. Syn wrócił sam z "wakacji życia". Czy to nie jest koniec świata?


Sorki za takie dołujące wspomnienia, ale chodzi mi o to, że tak naprawdę nie wiemy, kiedy ten świat dla nas się skończy. Może dziś, może jutro, a może za czterdzieści lat. A to, że żyjemy fizycznie, nie oznacza zawsze, że żyjemy naprawdę. Nie będę się tu wgłębiać w żadne metafizyczne rozważania. Dziś chyba nie czas i nie miejsce...


Rok się nam kończy - to też jakiś koniec świata, co nie? Koniec świata 2012. No to, żeby nie było, że smęcę przed imprezą -


dużo zdrowia Wam wszystkim życzę, bo sama wiem, że jak jest zdrowie, to i siły na to, by mierzyć się z codziennością;


szczęścia też, bo się skubane przydaje bardzo często;


uśmiechu, takiego szczerego, bo z uśmiechem jest łatwiej (wiecie - serotonina);


pieniędzy - a co, gest mam, czemu nie życzyć kasy, która zawsze się przyda i pomaga rozwiązywać część problemów. Tym, co twierdzą, że pieniądze szczęścia nie dają, odpowiadam, że i owszem, nie dają, tak samo jak krowa nie daje masła... pomyślcie o tym ;)


no i życzę Wam udanego 2013, 2014 i następnych...;


i żeby nie było żadnych końców świata... same pozytywne początki i kontynuacje...;


i żebyśmy się tu spotykali w przyszłym roku też, bo muszę przyznać, że to bardzo dla mnie ważne, że tu zaglądacie...


My zamierzamy obeżreć się bigosem i pasztecikami (bo my jesteśmy łakomczuszki), iść na dwór popuszczać sztuczne ognie, co dla Matyldy w zeszłym roku było niesamowitą frajdą, łyknąć szampana i .... iść spać o dziesiątej, bo my wiecznie niedospani i mam gdzieś czekanie do dwunastej :). Zakrywam się kołdrą i proszę mnie nie budzić... Pa, pa, do zobaczenia za rok :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic