Przejdź do głównej zawartości

Myśli zatroskanej matki

Wracam do tematu bolących nóżek mojego dziecka.


Więc ufff.... Młoda dostała skierowanie na różne badania, z których przy okazji wyszła niewidzialna do tej pory infekcja. W czasie leczenia zdążyłam wymyśleć sobie miliony czarnych scenariuszy, oczywiście po wyczytaniu miliona opisów miliona chorób... Schiza matki. Na szczęście wystarczyła kuracja antybiotykiem, a moje pochmurne przewidywania wkopałam w kącik duszy i zastawiłam pudłami, pełnymi innych spraw...


Niemniej jednak nóżki Młodą dalej bolą. Jak w nocy budzi się z płaczem to wiem, że rano będę musiała odśnieżać samochód. Jest lepszą pogodynką niż ja :). Bo ja od dzieciństwa mam reumatyczne bóle stawów i łupie mnie na zmianę pogody. Trenowanie koszykówki i siatkówki w młodości też mi na kolana nie pomogło. A mówią, że sport to zdrowie, he, he. Kiedyś na stwierdzenie pana doktora o wkręcaniu śrub w kolanko, popukałam się po czole i powiedziałam mu, gdzie może sobie te śruby wkręcić. Generalnie nie mogę nóg przemęczać, co mi snu z powiek nie spędza, bo na przykład na nartach nie jeżdżę, a na rower muszę brać opaskę uciskową. Zmierzam do tego, że mam nadzieje, że Młoda nie ma po mnie jakiejś wady genetycznej,  bo ból bywa upierdliwy... Takie przemyślenia.


Na razie uzupełniam jej wapno i podaję witaminę D. I tak muszę poczekać na wiosnę, bo bóle nasilają się, kiedy jest mokro. Dopiero wówczas zaobserwuję, czy problem się nasilił czy zmalał. Oby było lepiej, bo znowu zacznę sobie wkręcać kolejną schizę :)

Komentarze

  1. mamy mają to do siebie, że zawsze widzą wszystko w gorszych barwach niż to jest naprawdę i wiecznie się martwią...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hi, hi. Taka cecha charakteru nam się włącza po urodzeniu dziecka :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic