Przejdź do głównej zawartości

W co się bawić?

Obydwoje z mężem pracujemy na etacie. Młodą z przedszkola odbierają więc dziadkowie, potem któreś z nas odbiera ją od dziadków, czasem jeszcze zakupy, coś załatwić, powrót do domu i praktycznie jest wieczór. Czasu na zabawę z Dusiakiem nie mamy w tygodniu zbyt wiele, ale staramy się przynajmniej podtrzymywać rytuał wieczornego czytania książek.


Za to w weekend mamy dwa pełne dni i czasami perspektywy wyjścia na dwór zerowe, bo pogoda zdecydowanie nie zachęca. Więc, jakie atrakcje zapewnić Młodej, żeby po dwóch dniach nie uważała nas za zgredziałych nudziarzy? No i żeby nie siedziała przed telewizorem non stop oglądając bajki. Moich kilka sposobów na spędzanie z Młodą czasu:


1. Zajęcia plastyczne. Hi, hi. Talent plastyczny to ja mam umiarkowany, ale coś tam narysuję, namaluję, czy zlepię. Matyldy długo namawiać nie było trzeba, uwielbia zarówno rysować, malować farbami, jak i wycinać i kleić, czy lepić kształty z plasteliny, albo ciastoliny. Oczywiście czasem staram się ukierunkować ją tematycznie, patrz: robienie ozdób choinkowych, czy laurek na dzień babci i dziadka. Czasami rysujemy lub malujemy na pustych kartkach, konkretne obrazki, czasem bohomazujemy, czasem staram się Młodą nauczyć różnych kształtów, szlaczków i literek. Możliwości jest trochę, więc na szczęście Matyldzie zabawa się nie nudzi. W necie staram się wyszukiwać czarno-białe obrazki, które można później wydrukować i pokolorować, co z kolei uczy Młodą dokładności. Widok jest niezły, jak siedzi Młoda nad kartką, skupiona, język wystawiony i stara się nie wyjechać kredką poza kontur obrazka. A jej zadowolona mina, jak się jej uda... :) Bajka.


Pomalowane, pokryklane i pobohomazowane kartki wykorzystujemy później do wycinania z nich kształtów i nalepiania na inne kartki, tak, żeby powstał jakiś rysunek. Matylda sama wymyśliła taką zabawę i muszę przyznać, że bardzo mi się podoba, bo jest dosyć kreatywna. Należało tylko wytrenować dziecko, że kleju się nie je, nie smaruje się nim całego ciałka, zwłaszcza ust i oczu i nie wyciera się go w pościel, ani tym bardziej nie próbuje się kleju wcisnąć kotu do pyszczka :) ale jak tylko to załapała podstawy, to zabawa jest przednia. Przy okazji robię recycling tej tony ulotek reklamowych, które znajduję w skrzynce, bo wycinam z nich co ładniejsze obrazki produktów i Matylda sobie później, na przykład mebluje "wirtualny" pokój i nakleja na kartkę różne przedmioty, które chciałaby w pokoju mieć.


A na marginesie, to wiedzieliście, że istnieje coś takiego, jak farby akwarelowe w sztyfcie? Ja odkryłam niedawno i szalenie mi się spodobały. Wyglądają jak klej w sztyfcie, tylko są kolorowe i można nimi malować, bez użycia wody, a zachowują się jak farba, a nie jak mazak czy kredka. Sprytne to zwłaszcza, że jak Dusiak maluje tradycyjnie, to pomalowana kartka musi później schnąć parę godzin :)


2. Basen. Wszyscy uwielbiamy wodę. Postanowiliśmy więc nauczyć Matyldę pływać w czymś większym niż wanna, czy dmuchany basenik ogrodowy, z wodą do łydek. Zaczęliśmy chodzić więc do aquaparku. Ogromny minus tego rozwiązania, to cena. Kiedyś już pisałam, że strona finansowa, to nie jest moja najbardziej atrakcyjna strona :) Ale problem rozwiązujemy tak, że chodzimy raz na dwa, trzy tygodnie - zależnie od stanu zdrowia Matyldy - i chodzi jedno z nas. Oszczędność jakaś jest (jedna osoba dorosła na godzinę to 18 złotych), a poza tym wolę raz obiadu nie zjeść byleby Dusiak miała zabawę.


Bywamy w aquaparku w Dąbrowie Górniczej, chyba Nemo się nazywa. Jak ktoś jest ze Śląska albo Zagłębia, to polecam. Plusy aquaparku są takie, że dziecko ma małe szanse na zniechęcenie się do wody. Przede wszystkim jest ciepło i w wodzie i, że tak powiem, na lądzie. Młoda nie marznie i nie mam obaw, że dostanie od razu zapalenia płuc :) Poza tym są baseniki o różnej głębokości dla dzieci, ze zjeżdżalniami, armatką wodną i statkiem pirackim; są bąbelki w różnych miejscach basenu; są fontanny; jest rzeczka, w której prąd sam Cię unosi; są hamaki do pobujania i odpoczynku. I przede wszystkim są rury! Żółta, czerwona i czarna, a właściwie niebieska. Rury to kryte zjeżdżalnie o różnym poziomie trudności. Żółta jest przyjemna, czerwona już trochę gorzej, zwłaszcza, że momentami jest w niej ciemno i nie widać, gdzie się spada :). Czarnej nie próbowałam, ale jakoś mnie nie zachęca. Mąż był raz, stwierdził, że nudna, bo nie ma zakrętów i jest prawie pionowa. I Młoda też te rury uwielbia, na żółtej ma frajdę, a ostatnio zachciało jej się spróbować zjazdu na czerwonej. Jak wjechałyśmy w ciemność, to adrenalina jej skoczyła tak, że aż z uszu parowało... :) Ale targała mnie znowu na czerwoną... Lubi emocje.


Sposobem na wyciągnięcie Młodej z basenu, jest zaproponowanie jej frytek, co może i jest małym przekupstwem, ale w sumie ona i tak po basenie jest głodna, a jak widzę, jak inne dzieci robią sajgon rodzicom, bo nie chcą iść do domu, to jestem zadowolona z naszego rozwiązania.


Próbowaliśmy z Lubym aquapark w Rudzie Śląskiej, ale poza czerwoną wielką piłką, na którą można się było wspinać po linach, a potem z niej zeskakiwać pą, pą, pą (onomatopeja :)), to jakoś nas nie zachwycił. Największy w okolicy jest podobno w Tarnowskich Górach, ale tam jeszcze nie trafiliśmy.


3. Teatr. Wymyśliliśmy, że na kino Młoda jeszcze chyba za mała, bo raczej półtorej godziny na tyłku nie usiedzi, ale w teatrze przedstawienia krótsze. I w tej materii pomagają nam dziadkowie. Bo w Katowicach jest coś takiego jak legitymacja babci lub dziadka  z wnuczkiem. Załatwia się to chyba w urzędzie miasta i na taką legitymację można dostać zniżki, między innymi na teatr właśnie. W ten sposób bilety za cztery osoby (babcia, dziadek, Młoda i jej kuzyn) kosztują tyle, ile jeden bilet dla normalnej osoby (naprawdę nikogo nie obrażam :P). Dzieciaki są zachwycone, bo bajki różne, z wykorzystaniem różnych technik i rekwizytów. Polecam wszystkim, zwłaszcza, jak ktoś jest z Katowic, to namówcie dziadków i babcie na te legitymacje. A może w innych miastach też na podobne "promocje" kulturalne się można załapać.


4. Pisanie i czytanie. Taką sobie wymyśliłam zabawę z wykorzystaniem kompa, którą Młodą bardzo nęci. Zresztą wiadomo, że przecież na pewno będzie z kompa korzystała, więc staram się go wykorzystać do nauki rozpoznawania literek i cyferek. W edytorze tekstowym piszę Młodej jakieś słowa, albo zdania, a ona musi je przepisać, szukając odpowiednich znaków na klawiaturze. Nawet się zdziwiłam, bo załapała to od pierwszego razu i idzie jej coraz lepiej. Trzy lata ma, litery umie pisać, ale sznurówek to jakoś się nie nauczyła zawiązywać... Może jeszcze nie wymyśliłam na to odpowiedniego sposobu nauki? :)


5. Gotowanie. Ja gotować bardzo lubię, a Dusiak jest żywo zainteresowana, tym co się dzieje w kuchni. Więc po krótkim kursie przetrwania w kuchni i obcowania z gorącymi garnkami, Młoda załapała podstawy bezpieczeństwa i uwielbia mi pomagać przy gotowaniu. Ostatnio nawet nakładała farsz do rolad wołowych i pomagała mi je zawijać, a Mój Mąż stwierdził, że Matylda robi lepsze rolady ode mnie... Zdrajca... :)


Kiedyś widziałam taką edycję MasterChef z Australii z dziećmi w roli głównej. Dziesięcioletnie dzieciaki robiły takie potrawy i desery, że ja nie wiem, czy bym się podjęła. No więc może Młoda znajdzie w gotowaniu swoje powołanie, to przynajmniej odciąży mnie z częścią obowiązków domowych :) Chociaż pichcić akurat lubię. Ciekawe, czy udałoby mi się ją namówić na sprzątanie? Hi, hi.


Ja mam taką ogromna prośbę, do Czytających i Zaglądających, o jakieś nowe pomysły na kreatywne zabawy z dzieckiem. Bo mi się czasami wena kończy. A im więcej rozumków, tym więcej pomysłów. Pliz, pliz, pliiiz.

Komentarze

  1. Ania, w tym wieku w grę wchodzą już planszówki, nie ? Jakieś domino, memory itp. Tak tylko podpowiadam... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W memory już gramy, chociaż Młoda wymyśla swoje własne reguły. Nigdy nie wiem, według jakich zasad mamy grać. Najczęściej nowych :) Natomiast gry planszowe to dobry pomysł. Próbowaliśmy niedawno bierki, bo Młoda cierpliwości nie ma za grosz. O dziwo, nawet jej to szło.
    Dzięki za podpowiedź.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj,
    nie pamiętam od czego zaczęłam czytać Twój blog, ale tu utknęłam. Świetny humor, bez patosu, z ikrą, jak w historiach o Mikołajku:-)
    but ad rem - widzę, że rok już minął i pewnie wymyśliłyście już kolejne zabawy, ale może będzie tu coś odkrywczego:
    1. Zabawy pseudo-taneczne lub gimnastyka - kroki wymyślacie same bądź szukacie prostych na youtubie. Moje "Maluchy" lubią urządzać konkurencje - najpierw ja uczę je, one starają się naśladować. Rewanż jest krwawy, gdyż, choć uważam się za posiadaczkę wciąż jeszcze elastycznego ciała, ich ruchów finezyjno-padaczkowych nie zawsze jestem w stanie skopiować.
    Zaś w zakresie gimnastyki zaczynaliśmy od prostej rozgrzewki (marsz, biegi, podskoki, skłony), następnie doszły skręty ("czaszty i kadłuba", czyt. głowy i tułowia), pajacyki i przysiady rozwijały naszą koordynację w wieku około trzech lat... i w dalszym ciągu ją rozwijają;) brzuszki robimy zawsze, gdy "upadamy" po zabawach w kółko graniaste czy balonika malutkiego (i od razu je liczymy w znanych bądź nie językach). Teraz, a też jesteśmy w wieku około czteroletnim, królują fikołki (pardon, przewroty) na macie (zasad bhp starałam się udzielić krótko, zwięźle lecz dobitnie, efekty zaskoczyły nawet mnie) i tory przeszkód (mamy szarfę z kawałka wspólnie zszytej starej bluzki mamy, podskokujemy na jednej nodze, czołgamy się, omijamy, przechodzimy, chodzimy jak żołnierz, kotek , krowa, "fruwamy lub pływamy").
    2. Układanki wszelakiej maści. U nas sprawdzają się wytwory własne - Maluch maluje rysunek (ewentualnie wspólnie, ale rzadziej ostatnio). Zamyka oczy, ja domalowuję nowe elementy, so stara się odgadnąć jakie (na początku wskazywał, później nazywał rzeczowniki, teraz opowiada zdaniami, jak było wcześniej, a jak jest teraz). Naklejamy wytwór na tekturkę, karton, kartkę bloku technicznego. Dzielimy na puzzle (podziału dokonuje pełen zadumy i przemyśleń co do słuszności podjętych decyzji Maluch. Czasem akcja przemyślenie-wykonanie zajmuje pół godziny. Jest więc to strategiczna część zabawy (Mama ma czas na swoje strategiczne zajęcia gospodarcze. Wycinamy elementy i układamy. Ostatni etap - wymyślamy historyjki na bazie rysunku\układanki.

    3. Robimy muzykę. Wykonujemy własne instrumenty. Korzystamy ze szklanek, słoików, kubeczków i łyżeczki. Mamy cymbałki i powtarzamy dźwięki za Mamą (znamy nazwy nutek i wiemy też gdzie leży dolne "do").
    4. Robimy teatrzyki (frajda, bo Mama pozwala ubierać swoje ubrania, malować się kosmetykami. Szykujemy też własne pacynki - atencją cieszą się te z rolek po papierze toaletowym lub paluszkowe). Wieczorami tata robi nam teatrzyk cieni. Maluch zaczął naśladować i żądał odgadnięcia jego kreacji. Z czasem urosło to do opowieści, gdzie każdy dzieli się po trosze swoją kreatywnością. Często kończy się to na historiach szaleńców, które nie mają nic wspólnego ani z logiką, ani z chronologią, ani ze spójnością, ale za to powodują konwulsyjny masaż brzuchów).
    5. Bawimy się językiem angielskim - Maluch na początku wskazywał obrazki, odpowiednio do pytania: Where is. Teraz czasem sam je nazywam, ale nie naciskam. Za to razem uwielbiamy piosenki Super Simple Songs (thanks God is youtube).
    Na mnie czas. Dzięki za miłą chwilkę tylko dla Mamusi:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic