Przejdź do głównej zawartości

A miało być tak pięknie

Skusiłam się na groupona. Nie pierwszy raz zresztą i nie ostatni, bo pomimo wielu negatywnych opinii użytkowników i kruczków, które stosują firmy biorące udział w takich akcjach jak masowe zniżki, ja do tej pory się nie nacięłam. Może dlatego, że szczegółowo czytam opis. A może po prostu mam szczęście.


Tym razem się skusiłam na zestaw sushi z dostawą do domu. I tak nie była to tania impreza, ale mąż miał urodziny i postanowiliśmy zaszaleć. Zwłaszcza, że Luby od jakiegoś czasu zaczyna się przekonywać do takich rzeczy, jak na przykład surowa ryba. Kiedyś nieugotowanego mięsa dwumetrowym kijem by nie dotknął, a teraz nawet pozytywnie jest nastawiony. Zaczęło się chyba ponad dwa lata temu, kiedy pojechaliśmy nad morze na pierwsze wakacje z Młodą. Pogoda była mało sprzyjająca, więc pewnego dnia wylądowaliśmy w knajpie, gdzie postanowiliśmy zaszaleć i zamówiliśmy i przystawki i drugie danie. I wtedy przeżyłam szok - mąż, wówczas jeszcze nie-mąż, zamówił tatar z łososia. Jak pozbierałam szczękę z podłogi, to musiałam się powstrzymywać, żeby mu nie zeżreć tego tatara razem z talerzem. Był przepyszny. Moja przystawka niestety już mnie na kolana nie powaliła. Od tego czasu Luby zrozumiał, że surowe też może być dobre, pod warunkiem, że jest świeże i dobrze przyprawione. Zresztą tą samą zasadę, moim zdaniem powinno się stosować do ugotowanego i do smażonego. Jedzenie powinno być świeże i stosownie przyprawione. Wtedy największa szansa, że będzie smaczne.


A wracając do sushi... Wcześniej już kiedyś trafiłam do knajpy z sushi, gdzie na szczęście jedzenie zostało mi zafundowane przez znacznie zamożniejszą znajomą. Ja starałam się omijać cennik szerokim łukiem, bo by mi chyba ta ryba  w gardle stanęła. Do tej pory nie wiem ile ten wypad na lunch dokładnie kosztował, ale znajoma dawała kelnerowi trzy zielonkawe banknoty, więc dla mnie kwota, za którą wyżywiam rodzinę przez pół miesiąca. Słabo mi się wtedy zrobiło, bo tego suhi było tylko kilkanaście kawałków i było co prawda smaczne, ale zmroziło mnie, że taka kwota za danie, które nie oszukujmy się - składa się w głównej mierze z ryżu. Mierzi mnie to po prostu, bo nie uważam, żeby takie dania były warte takich cen. Świeże ryba czy owoce morza nie są w naszym kraju jakimś dobrem luksusowym, a windowanie cen, bo coś jest ąę, to po prostu zdzierstwo.


I znowu odeszłam od tematu, hi,hi.


Ale tylko chciałam podkreślić, że tamto sushi było naprawdę smaczne i cieszę się, że miałam okazję go spróbować. Pierwszy raz miałam też okazję spróbować wasabi - taki azjatycki chrzanik. Wiedziałam, że to jest ostre, ale nie wiedziałam, że aż TAK OSTRE!!! Wzięłam naprawdę malutką ociupinkę i płakałam i smarkałam przez następne pół godziny. Smaków nie czułam do wieczora, za to kataru się pozbyłam na co najmniej tydzień.


Firma, z której miałam groupon, to telesushi. Obsługują okolice Katowic i Krakowa. No i tu robię listę pretensji:


1. Dostawa przyjechała spóźniona - chociaż dostawca był bardzo miły.


2. Sos sojowy śmierdział, był makabrycznie słony i podejrzewam, że to było maggi. Co mnie o tyle dziwi, że sos sojowy nie jest obecnie jakimś drogim towarem.


3. Kawałki sushi składały się w 95% z ryżu. Składników dodatkowych musiałam szukać z lupą. Nawet ogórka. Ryby czy krewetek w ogóle nie czułam.


4. Całość śmierdziała rybą. Czepiam się? Przecież w sushi powinna być ryba. Otóż tak, bo powinno to było PACHNIEĆ rybą. A to śmierdziało, chociaż kawałka ryby musiałam się naszukać.


5. Całość wizualnie była ładna, ale zdecydowanie nieświeża. Nie wiem dlaczego jednak zdecydowaliśmy się tego spróbować. Ale spróbowaliśmy. W smaku nie było odrażające. Ale nie było smaczne. Przede wszystkim - w ogóle niedoprawione.


6. Ja mam odporny żołądek, ale mąż się poważnie struł.


Na szczęście nie zniechęciło nas to do potrawy jako takiej. Jednak telesushi zdecydowanie odradzam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic