W sobotni poranek, Mąż postanowił odespać trudy i znoje poprzedniego tygodnia. Ponad pół dnia z Mamą, spowodowała więc u Dziecka lekkie znudzenie moją osobą. Chociaż starałam się zapewnić jej rozrywkę, w tym ozdabianie jajek i ich farbowanie, co akurat bardzo się Młodej spodobało. Co chwila gmerała łyżeczką w szklankach z barwnikiem, żeby sprawdzić, czy jajka są już odpowiedniego koloru. Niemniej jednak Mama okazała się w pewnym momencie nudna, więc wieczór należał do Tatusia, bo Młoda się stęskniła i oczekiwała dobrej zabawy. Także kąpania. Przyjęłam zamianę obowiązków z dziką rozkoszą, bo już byłam lekko zdechła po całym dniu z nadaktywną trzylatką :) Chociaż poczułam lekką obawę, czy łazienka przeżyje jednoczesną obecność Matyldy i Męża, ale postanowiłam sprawę olać ciepłym moczem i zaległam na kanapie z książką. Z łazienki dochodziły śmichy i chichy przez pół godziny. Była też sesja fotograficzna, bo piany w wannie było tyle, że Dziecię miało kołderkę puchową. Potem już doszło lekkie marudzenie Młodej, co do obecności suszarki i konieczności suszenia włosów. (Ciekawe, czy takie rzeczy się genetycznie przenosi? Bo ja też nie lubię suszenia włosów.) Jakoś jednak Mąż ją przekonał - nie na długo jednak.
Z kanapy mam świetny widok na przedpokój i drzwi łazienki. I moim oczom ukazał się taki oto widok: W okolicach parteru wyłoniły się z łazienki ręce Młodej, po chwili także głowa. Jej włosy rozwiewał strumień powietrza z suszarki, więc miała na głowie niezłego rozczochrańca, którego próbowała odgarnąć z oczu. I tak z tym rozwianym włosem, przy akompaniamencie drugiego biegu suszarki, Dziecię moje usiłowało wyczołgać się z łazienki, chichrając się nieziemsko, natomiast kochający Tatuś próbował dokończyć suszenie, trzymając ją za nogi i wciągając ją po podłodze z powrotem do środka... Na szczęście Młodą udało się bezboleśnie rozczesać, łazienka przeżyła i nawet sąsiadki z dołu nie zalali, Młoda miała frajdę, a z Tatusia, po wyjściu z łazienki, pot leciał gęstą strugą.
Wieczorne czytanie książki również należało do Taty. Co prawda dostał reprymendę, że za często się mylił czytając, ale obiecał poprawę i ćwiczenia nad dykcją :)
Młoda z podekscytowania tak długim obcowaniem z Tatą, zasnęła godzinę później niż normalnie. Obiecała jednak, że w niedzielę wstanie dopiero o dziewiątej. Nie muszę chyba dodawać, że słowa nie dotrzymała... Zwłaszcza, jak zauważyła zajączkowe prezenciki, to już wiedziałam, że czas wysupłać się ze szlafroka.
I na dodatek godzinę nam znowu przesunęli, o czym nie miałam pojęcia i nie mogłam zrozumieć, dlaczego robienie kawy zajęło mi godzinę. Dopiero po chwili zakumałam, że telefon sam się przestawia, a zegar w kuchni nie ma takich magicznych umiejętności. Na marginesie - komu jeszcze potrzebna ta zmiana czasu? Ja osobiście czuję się tym dosyć rozstrojona.
Dla tych co jeszcze przed śniadaniem świątecznym - życzę smacznego jajka.
Specjalne życzenia dla Wojtka, który od dwóch dni jest moim guru pogodowym, bo wyśmiał przewidywania Kreski co do daty nadchodzącej wiosny i przepowiedział mi tonę śniegu na święta. Pokłony więc ślę Ci, Wojtku i idziemy z Młodą ulepić tego śniegowego zająca. :)
Ta zmiana czasu też nas zaskoczyła,jak wstaliśmy to się okazało że mamy 20 minut żeby dotrzeć na śniadanie do rodziców...
OdpowiedzUsuńHa, ha, ha, a zdążyliście? Bo 20 minut to my samochód odśnieżaliśmy. Na szczęście umówieni do rodziców byliśmy dopiero na obiad. Więc daliśmy radę. :)
OdpowiedzUsuń