W Młodej chyba obchody Dnia Matki i wszystkie nauczone wierszyki oraz piosenki zostały przetrawione i przeanalizowane gruntownie przez ostatnie dwa tygodnie, bo w tą sobotę Młoda czuła w sobie wyraźną potrzebę zrobienia czegoś dla Mamy. Pomagała mi więc sprzątać (10 mokrych chusteczek zużyte na wytarcie biurka o powierzchni ok. 1,5m2 - więc wydajność nieziemska ;)), walnęła ze cztery albo pięć laurek wyklejano-rysowanych, nawet dla Taty też zrobiła, ale rozczuliła serce moje ostatnim prezentem. Mianowicie - wytargała z szafy gitarę basową Męża, wciągnęła ją na kanapę postękując przy tym intensywnie, gitarę ustawiła jak kontrabas i zaczęła plumkać, co jeszcze było nawet fajne, ale do tego zaczęła też zawodzić, w stylu blues: Kooooochaaaaaaaaaam moooooooooooooooją Maaaaaaaamę, Mama jest suuuuuuuuuuuuuupeeeeeeeer i jest faaaaaaaaaaaajnaaaaaaaaaa..... :D
Partytury nie rozpiszę, bo nie umiem, ale liczę na Waszą wyobraźnię, jak to mogło brzmieć....
Nie no, tekst był naprawdę w porządku i nawet się czasem rymowało, więc podziwiam Moje Dziecko za umiejętność improwizacji. Wizualnie też wyglądała profi, bo nawet oczy miała półprzymknięte, w trakcie plumkania i wycia. Niestety warstwa wokalna była trudna do zniesienia na dłuższy dystans :D Niestety występu nie byłam w stanie nagrać, bo byłam zajęta tarzaniem się po podłodze ze śmiechu i trzymaniu się za falujący bebech.
Najlepszy prezent ever!!!
Komentarze
Prześlij komentarz