Przejdź do głównej zawartości

Fuks

 

7:10 rano, pędzę przez miasto, a tu miasto prawie całkiem opustoszałe. Wiem, że wakacje, więc ruch mniejszy, ale dzisiaj jakoś wyjątkowo. To był pierwszy sygnał. Młoda do przedszkola, ochoczo jak zwykle, ja do sklepów po zakupy spożywcze. Pani w sklepie podejrzanie uprzejma była i uśmiechnięta, sobie myślę: "Coś wisi w powietrzu." To był sygnał numer 2. W radiu grali fajną muzę, aż mi się nie chciało "skakać" po stacjach. To było 3. W głowie, jak mantra podejrzliwe jedno zdanie: "Wiedz, że coś się dzieje". Coś za dobrze się wszystko układa. Aleja główna, na której roboty drogowe od dłuższego czasu są uzdatniane, trzeba na niej kręcić z pasa na pas, była PRZEJEZDNA!!!. Nie dość, że na niej nie stałam, długo oczekując na zmianę świateł, to jeszcze z daleka zobaczyłam zielone na skrzyżowaniu, więc docisnęłam, oczekując oczywiście, że mi w ostatnim momencie się zmieni na czerwone. Ale nie! Zielone jak byk, to ja pruję, przejechałam ja i jeszcze trzy inne samochody za mną, sądząc po minach kierowców równie zaskoczeni. W tym momencie zaczęłam poważnie rozważać natychmiastowe zatrzymanie się w pierwszym napotkanym punkcie lotto, bo jak się tak wszystko układa, to zakładam dużą szansę powodzenia w grach losowych...


Muza fajna się niestety skończyła, więc zaczęłam klikać po kanałach, coby znaleźć coś miłego dla ucha, trochę już zwolniłam, wyluzowana i tu nagle przed maskę wyskoczył mi przechodzień. Spoko, spoko, przestałam już pędzić, więc się od razu zatrzymałam, nawet specjalnego pisku opon nie było, aczkolwiek się trochę zirytowałam. Pasy, nie pasy, zanim się wystawi choćby koniuszek palca u stopy na jezdnię to się patrzy, czy wolne. Pan nie popatrzył, tylko wszedł i o mało co, a on miałby połamane nogi, a ja jego nogi na sumieniu. Panu się tylko wyrwało: O ku..a! Przeżegnał się i poszedł dalej, tym razem już szybciutko, przebierając niepołamanymi nóżkami.


Smaczku sytuacji dodał fakt, że mnie akurat radio zatrzymało się na stacji Radia Maryja, a Pan, którego usiłowałam nie rozjechać był księdzem. Przypadek ???? :D


Z opowieści powyższej wynikają dla mnie dwa wnioski:

1. Opatrzność chyba czuwa, może nie nade mną, bo ja w sferze wiary jestem mało radykalna ;), ale nad księdzem z pewnością. Można rzec, że Niebo dba o swoich pracowników :D

2. Limit fuksa już chyba wyczerpałam na dzisiaj. Nie ma więc sensu granie w totka.

Mam nadzieję, że po takim, było nie było, całkiem pozytywnym poranku, życie nie postanowi mi przywalić prosto w zadek, tylko będzie umiarkowanie upierdliwe. Czego i czytającym życzę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic