Przejdź do głównej zawartości

Czy świat oszalał?

Włączyłam wczoraj Wiadomości. Nie za bardzo oglądałam, bo akurat byłam w wirze obowiązków domowych związanych z nakłanianiem Młodej do posprzątania swoich gratów, przygotowaniem jej kąpieli, ogarnięciem zawartości zlewu i blatu kuchennego oraz odzieży wierzchniej pizgniętej po przyjściu do domu gdziebądź, bo już padałam z lekka na ryjek. To, co mówił Pan w telewizorze dotarło do mnie z lekkim opóźnieniem i nawet nie jakoś w całości, ale spowodowało, że nagle przystanęłam przed ekranem, bo nie wierzyłam, że słyszę to, co słyszę.


Wiadomość o jakiejś babie, o pardon, o jakimś bydlęciu, które zamordowało lub usiłowało zamordować swoje dziecko. I to nie ona jedna, bo od razu takich przypadków opisywali trzy! Może ja coś pomyliłam, ale tak odebrałam wczorajszą wiadomość. W sensie ilości przypadków, że były trzy. I jak już dotarło do mnie, co ja paczę i co ja słucham, to muszę przyznać, że musiałam usiąść. Być może mój mózg jest na tyle ograniczony, być może moje zwoje mózgowe oraz szara tkanka nie są wystarczająco pomarszczone, że nie potrafią ogarnąć zjawiska...


Czy u nas jakaś moda nastąpiła na dewiacje społeczne? Mama Madzi się stała jakąś godną naśladowania idolką społeczną? Czy wyewoluowała w społeczeństwie jakaś mutacja osób z zanikiem mózgu oraz takich uczuć jak miłość, empatia, instynkt macierzyński (czy tam tacierzyński, wszystko jedno...). Centralnie siedzę i nie pojmuję zjawiska. Musiałam zdurnieć chyba do reszty, bo nie ogarniam....


A może zawsze tak było? Tylko się o takich rzeczach nie mówiło? A teraz się mówi w mediach i ja się czepiam. Bo mam takie wrażenie, że spraw dzieciobójstwa wychodzi na jaw coraz więcej. Ja nie wiem...


Rodzi się maleństwo, małe, bezbronne, pomarszczone, ryczące, ale Twoje, z Twojej krwi, z Twojego ciała, rośnie, z dnia na dzień, zmienia się, robi minki, uśmiecha się, łapie, kopie, krzyczy, śmieje się, płacze. Z dnia na dzień inne. Rączki ma, nóżki, główkę, pupkę (za przeproszeniem), no malutka kopia dużego człowieka. Zajmujesz się nim, karmisz, przewijasz, bawisz, ono obserwuje, słucha,  uczy się, coraz więcej i więcej nowych rzeczy. Zaczyna chodzić, zaczyna biegać, rośnie coraz bardziej, umie coraz więcej, mówi coraz lepiej, przede wszystkim ONO CI UFA, bo jesteś jego rodzicem i to jest jego naturalny, wrodzony odruch i nagle BAM! Postanawiasz je zabić... i to robisz..


Ja naprawdę nie ogarniam. Nie za bardzo umiem pojąć samą koncepcję zabicia jakiegokolwiek człowieka, a już zabicie dziecka... To się po prostu nie mieści w moim światopoglądzie, takie zdarzenie dla mnie nie istnieje.... Niech nikt nawet nie próbuje mi tłumaczyć, z góry mówię, że nie zrozumiem, nie pojmę, nie ogarnę.



Aktualizuję:


Popełniłam notkę, wylogowałam się z konta, przerzuciło mnie na onet.pl i na pierwszej stronie widzę: "Matka zagłodziła na śmierć własne dziecko".


No, ja pi......lę!


Wyłączam media na weekend.

Komentarze

  1. to o czym się mówi ostatnio w telewizji to jakaś paranoja... czasami, jak słyszę, że pseudomatka zrobiła swojemu dziecku krzywdę, to zastanawiam się co ja bym jej zrobiła... Kara śmierci?? hmmm chyba w tym momencie, za krzywdę dziecka,niewinnego dziecka (!) to mało...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oprócz tych wyrodnych jest mnóstwo wspaniałych matek zmagających się z problemami. Czy nikt o nich nie myśli? Czy usłyszymy o nich dopiero jak im się coś w głowie przestawi? Wyrodne matki to skutek nie przyczyna.

    OdpowiedzUsuń
  3. No właśnie, dlaczego media nie interesują się tymi matkami, którym można pomóc, a są w trudnej sytuacji, tymi które są matkami, pomimo przeciwności losu. A skupiają się na jakiś bydlętach (chociaż chyba obrażam rogaciznę), na które nie warto poświęcać ani jednej klatki filmowej...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic