Przejdź do głównej zawartości

O gustach między innymi, czyli opowieść dwuwątkowa


Stałam ja sobie parę dni temu w pasażu galerii handlowej i czekałam grzecznie w kolejce do wpłatomatu, gdyż akurat byłam w posiadaniu gotówki, a potrzebowałam kasy na koncie. Męża z dzieckiem wysłałam w celu zakupienia lodów, a ja grzecznie stałam i czekałam aż Pan przede mną wpłaci swoje. Pan chyba sprzedał samochód za gotówkę, bo co chwila wyciągał z kurtki kolejne pliki banknotów. Nie spieszyło mi się jakoś specjalnie, więc się nawet nie denerwowałam, że tak długo to trwa, bo jednorazowo można wcisnąć w maszynę ileśtam banknotów max. Nie wiem ile, bo nigdy nie posiadałam tak dużej ilości banknotów, żeby się przejmować limitem. Za to Pan przede mną robił się coraz bardziej nerwowy, bo za każdym razem trzeba było wkładać kartę, wbijać pin, wklepywać ilość banknotów, kwotę i jeszcze jakieś pierdoły, wkładać kasę, czekać, aż przeliczy, potwierdzać, wyjmować kartę i jazda od początku.


Duża ilość papieru to była jedna rzecz, druga to taka, że Pan wyglądał jakby miał właśnie przejść zawał, jak pierwszy raz wcisnął pliczek kasiury do paszczy maszyny. Nie wiem, czy wpłacaliście kiedyś kasę do takiego urządzenia, ale wyjaśniam, że za pierwszym razem wrażenie jest dosyć nieswoje, zwłaszcza jak piekielne urządzenie zaczyna ją liczyć. Moje pierwsze skojarzenie to było, "Cholera, to gówno mi pieniądze ZŻERA, a co najmniej tnie na małe kawałeczki!" Taki dźwięk niepokojący wydaje, chyba po to żeby ludzie na zawał schodzili. Być może twórcy nie przemyśleli kwestii wydawanych przez wpłatomaty dźwięków, ale Pan przede mną też przy pierwszym podejściu, jak usłyszał Ten Dźwięk, złapał mocniej maszynę i wyglądał, jakby miał się rzucić do jej wnętrza i ratować włożone przed chwilą banknoty w ilości pokaźnej. Maszyna jednak poburczała, pokazała na monitorze ile kasy przyjęła, Pan się uspokoił i zaczął zabawę od nowa. Co prawda, urządzenie z piekła rodem, akurat to jedno, nie wiem jak inne, ma taką fanaberię, że niektórych banknotów nie przyjmuje. Nawet powinnam napisać - wielu banknotów nie przyjmuje. Zawsze, jeśli z niego korzystam, mam problem przynajmniej z kilkoma banknotami. Na szczęście urządzenie daje się przekonać i po iluś tam próbach, łyka w końcu wszystko. Jak widać, maszyna też człowiek, ma swoje za uszami, byle gnieciucha nie przyjmie, zbyt nowy i prosty banknocik też jest podejrzany. Byłam ciekawa, co zrobi Pan, jak załapie tą dziwną właściwość maszyny, która zacznie robić odrzut na poziomie 30% banknotów, które dostaje, a dostawała od Pana naprawdę dużo. Panu już się zaczęły ręce trząść, zerkał na mnie co chwila spłoszony i chyba go dziwiło, że jeszcze się na niego nie wydarłam, ale jak już pisałam wcześniej - wyjątkowo miałam czas.


Mąż i Dziecię pojawili się nagle obok zdziwieni, że nadal czekam. Oznajmili zawiedzeni, że nigdzie nie ma lodów, pokazałam im palcem stoisko, jakieś pięćdziesiąt metrów od nas, Mąż się palnął w głowę, w Młodą wstąpiła nadzieja i poszli znowu na łowy. Ja nadal czekałam. Ponieważ perypetie Pana przede mną stały się powtarzalne, uznałam, że ta sytuacja jest przykładem, że pieniądze szczęścia nie dają, hehe ;), postanowiłam znaleźć sobie inny obiekt do wgapiania. Obróciłam się do tyłu i zobaczyłam TO. I tu następuje właściwa część wpisu, pewnie wyjdzie krótsza od wstępu...


Oczywiście chodzi o relaksy, co można wnioskować po zdjęciu. Nie dla zmyłki je tu wstawiłam.


Ja pamiętam to obuwie, że tak powiem z autopsji. Być może dlatego na ten widok wzdrygnęłam się ze wstrętem. Ja wiem, że moda wraca, od jakiegoś czasu wracają lata osiemdziesiąte. Stąd te rurki, legginsy, swetry i potargane powiedzmy że "afro". Ale moda retro ma to do siebie, że się czerpie inspirację, a nie kopiuje kropka w kropkę. Ciuchy, makijaż, buty, ozdoby - są stylizowane i uwspółcześniane do dzisiejszych czasów. Ale relaksy. O boshh!!! Wzdycham znacząco i wywracam oczami.


Oczywiście to tylko mój gust, ale relaksy w kształcie oryginalnym będą mi niemiłe chyba do końca życia, chociaż powinnam się cieszyć, że za bajtla miałam w ogóle w czym zimą chodzić, bo czasy były takie, że mogłabym nie mieć. W każdym razie uprzedzam Młodzież, która takie cudo na siebie będzie zakładać - jak zobaczycie rozczochraną babę, co was palcem pokazuje, i tarza się po ziemi z niepowstrzymanym rechotem... to będę ja :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic