Przejdź do głównej zawartości

Ciasteczka na niepogodę

To, że wczoraj na kalendarzu wyskoczyła trzynastka, zauważyłam dopiero w trakcie dnia. Poza tym jakoś przesądna nie jestem. Dzień jak każdy, ot kolejna data. Ale dzień był jednak zryty. Może ta 13-tka w pogodę uderzyła, a pogoda uderzyła w nas wszystkich. Zimno, ponuro, śpiąco, niskociśnieniowo, biometrycznie niekorzystnie i inne bioprądowe tałatajstwa wczoraj były w plecy. Wszyscy chodzili przygarbieni i czekali, aż nadejdzie jutro i będą się mogli wyprostować.


Więc przy wieczorze naszło mnie na rozkosze podniebienia w postaci ciasteczek maślanych. Co nawet mnie zdziwiło, gdyż ostatnio jedzenie zdecydowanie mi nie służy. To znaczy ja to nawet z chęcią bym coś zjadła, ale mój organizm mówi zdecydowane nie i jak zjem trochę więcej niż ociupinkę, to mi robi bunt na pokładzie. A tu po jednym maślanym ciasteczku zrobiło mi się miło... Zachęcona sięgnęłam po kolejne, w efekcie zjadłam trzy i się zakleiłam, bo nie miałam pod ręką nic do picia. Niestety zwyciężyło lenistwo i leżąc na kanapie pod kocykiem czekałam, aż się samoczynnie rozkleję (paszczowo znaczy się, a nie płaczem).


I ponieważ ciasteczka mi dobrze zrobiły, od razu naszły mnie dwa skojarzenia, którymi mam zamiar się podzielić. Bo mogę :D


Skojarzenie nr 1:


[gallery link="file"]

W takie podusie, to nie wiem, czy mam się wtulać, czy wgryzać...


Podusie swój domek mają tutaj (źródło zdjęć), ich mamą jest twórczyni kolorowych, zajefajnych gaciorków Młodej, o których pisałam kiedyś, więc w kontekście zimy i zbliżających się świąt podsuwam smaczny pomysł na prezent. Dla zmarzlucha, na zimę podusia i ciasteczko to jest to.


Skojarzenie nr 2


Usłyszałam ten kawałek w jakiejś reklamie, nie wiem jakiej, mało istotne - istotne jest to, że kawałek mnie porwał, więc w kontekście wczorajszego nienajlepszego biometeorologicznie dnia, dzisiaj czas zażyć trochę ruchu i się pogibać.


http://www.youtube.com/watch?v=T8A4RDemfHo

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic