Pewnego dnia Diabeł stwierdził, że Piekło jest przereklamowane i postanowił nawiedzać wydawnictwa. Takie, co książki wydają. A najbardziej kusi tych, co są odpowiedzialni za serie wydawnicze. Gromy na nich niech spadną i ciężkie kamienie! I worek grochu pod prześcieradło!
Książki uwielbiam i generalnie, jak coś bardzo chcę przeczytać, to nie grymaszę co do jakości wydania. Ale... Są książki, które uwielbiam tak, że chcę je mieć na półce. Poustawiane równiusieńko, ładne i pachnące, zachęcające mnie każdego dnia: "Przeczytaj mnie znów. Przeczytaj" I lubię jak te książki, co są serią do siebie pasują, przynajmniej wielkością okładki, ja już nie proszę o ujednoliconą szatę graficzną, o nie, ale jak trzecia książka z pięciu jest formatu A4 w twardej okładce, a pozostałe odstają wielkością, to trochę zgrzytam zębami na problemy w ich ułożeniu na półce. Tak mam. Poza tym ja jestem ślepa i o wiele łatwiej czyta mi się książki zrobione z białego papieru i zadrukowane czarną czcionką, a nie z papieru toaletowego w kolorystyce sepii. Chociaż, jak nie ma innego wydania, przeczytam i taką.
Swego czasu czytałyśmy z Mamą namiętnie Chmielewską. Przy czym żadne wydawnictwo nie nadążało chyba z ujednoliconą serią i tak zawsze każda kolejna książka była z innej parafii. To akurat pół biedy - jej książki stanowiły odrębne całości, można je było układać na półce, jak się chciało. Gorzej jak zbierałam Wiedźmina i wtedy chęć przeczytania książki musiała zwalczyć moje głupie poczucie estetyki, bo kolejne tomy wizualnie do siebie nie pasowały niczym, poza autorem i głównym bohaterem. Wiele lat później dostałam od Męża całość wydaną razem w pięknej formie i wielbię ją do dzisiaj. Oczywiście poza wielbieniem też czytam, ale nie za często, bo przy przedostatnim tomie robi mi się strasznie smutno i tak mi zostaje do końca. Na marginesie - nowa książka Sapkowskiego o Wiedźminie też mi do serii nie pasuje...
Są też książki, które daję w prezencie, bo uważam, że dla czytacza to zawsze świetny prezent. I takie książki powinny już wyglądać. Bo takiej wyglądającej, jak psu z gardła wyjętej to trochę nie wypada wręczać, no chyba, że jest to biały kruk i w tym wyglądzie też jego urok.
Jakiś czas temu stworzyliśmy sobie małą rodzinną świecką tradycję - mojemu Tacie z różnych okazji dajemy książki z serii "Pieśni Lodu i Ognia" Martina. I tu powstaje problem, bo pierwsza książka była w gustownej czarnej, serialowej okładce. Druga również, chociaż już pojawił się problem, bo były tylko twarde okładki. Hmm, te książki takie małe nie są, poza tym mój Tata raczej będzie ją czytał, a nie zabijał nią komary, więc po co ma mu ręka omdlewać w trakcie. A poza tym - różnica w cenie między miękką a twardą okładką dochodziła 15 złotych - za tyle, to ja sobie drugą książkę kupię. Uparłam się nie zamierzając dopłacać za zbędne kilogramy, po jakimś czasie znalazłam odpowiednie wydanie. Nabyłam. Z trzecim był już problem większy. Po kontakcie z wydawnictwem dowiedziałam się, że pewnie kolejne tomy będą wydawane w stylu dwóch poprzednich, ale kiedy to nie wiadomo. No cóż - taka odpowiedź mnie nie satysfakcjonowała. Zbliżały się święta, tradycji (nowej, świeckiej) musiało stać się zadość. Wyklikałam internet i coś znalazłam. Okładki w ogóle w innym stylu, ale niech będzie - znalazłam wydanie, w miarę pasujące i okładką i wielkością. Oczywiście znowu nastąpił problem twardości okładki, upierałam się, że książka nie do podpierania szafy służy, ani do morderstwa owadów, tylko do czytania. Dobra, znalazłam okładkę miękką. Ufff. Się człowiek uprze, to sam sobie roboty narobi. I dochodzimy to czasów obecnych, to znaczy, nadeszła kolejna okazja prezentowa dla Taty. Nie ukrywam, że szłam do sklepu już zrezygnowana, bo w cuda nie wierzyłam i rzeczywiście ich nie było. Czwarty tom z inną okładką, z malowidłem, który mnie w oczy kłuje (przykro mi autorze, ale nie wszystko się wszystkim podoba), w innej wersji wymiarowej. Pani w informacji bardzo się przejęła moimi łzami w oczach i naprawdę długo przeszukiwała bazę danych sklepu, w nadziei, że może będzie się dało ten czwarty tom jakoś ujednolicić z pozostałymi, które stoją już u Taty na półce. Ale cud nie nastąpił. Czwarty tom kłuje moje poczucie estetyki i zachowania jedności serii. Myślę, że przy następnych tomach uodpornię się na tyle, że będzie mi wszystko jedno, czy książka ma okładkę z czarnym rysunkiem, pstrokatym malowidłem, czy będzie w zielono-różowe kropki.
I tak sobie właśnie myślę, że w tych wydawnictwach to taki diabeł siedzi i namawia tych ludzi od serii, żeby każdy kolejny tom był w inny wzorek, ewentualnie się zrobi jakieś wydanie specjalne w jednej kolorystyce, tonacji i czymś tam jeszcze i będzie to kosztować majątek, bo się to będzie nazywało "edycja kolekcjonerska".
Taka malutka drobna rzecz w życiu, a wkurza...
Komentarze
Prześlij komentarz