Młoda lubi porządek. Oczywiście wtedy, gdy lubi. Lubi mi powiedzieć: Mamusiu, to lustro w przedpokoju takie zaciaprane. Trzeba umyć. I leci do łazienki po psikacz i szmatkę i pucuje. Oczywiście zamiłowanie do porządku rzadko dotyczy układania swoich rzeczy i zabawek. Chociaż uczciwie muszę przyznać, że raz na jakiś czas, Młoda stwierdza, że musi wszystko posprzątać, bo ma bałagan i z poważną miną stara się wszystko ładnie ułożyć. Z naciskiem na "stara się" :)
Młoda wczoraj postanowiła zrobić inspekcję szafek kuchennych u teściowej. Siedząc przy stole i wsuwając naleśnika, słyszałam pomrukiwania Matyldy: "Tutaj czysto, tu porządek, no ładnie, ładnie, ooooo, a tutaj BRUDNO!!!!" Połknęłam kawałek naleśnika bez gryzienia i przygalopowałam do kuchni, bo u mojej teściowej jest tak czysto, że z ziemi można jeść nawet jak coś za kaloryfer upadnie, więc chciałam zobaczyć nieznane zjawisko. Wpadłam do kuchni w samą porę, żeby złapać teściową, spadającą z krzesła, bo właśnie wkładała coś do szafek na wysokościach i wiadomość, że u niej coś jest brudne zachwiała nią emocjonalnie. :D
Brudne okazały się śmieci w koszu pod zlewem...
Teściowa doszła do siebie, bo Młoda innych zastrzeżeń co do stanu czystości kuchni nie miała.
Tak oto mała Bestia potrafi doprowadzić członka rodziny na krawędź stanu przedzawałowego, co z kolei prowadzi na krawędź krzesła...
I ta scena przypomniała mi scenę sprzed paru ładnych lat, kiedy to Młodej jeszcze na świecie nie było, Mąż nie był jeszcze Mężem, chociaż teściowie byli już Ci sami...
W czasach owych uczestniczyli oni często w prezentacjach znanych garnków oraz innych produktów producenta. Przy czym Pani przychodziła do nich do domu i wymagała obecności co najmniej czterech osób, bo dla mniejszej publiczności pokazów się nie robiło. Takie wytyczne firmy. Na jeden z takich pokazów załapaliśmy się z obowiązku, bo rodzicom akurat znajomi wypadli, a my z Lubym gździliśmy się w jego pokoju, byliśmy niejako pod ręką. Seks nie zając, nie ucieknie, rozkaz brzmiał, że mamy przyjść.
Nastawieni z zasady i poglądowo negatywnie do Pani, mieliśmy w planie podejść do prezentacji niechętnie i sabotować jej działania. Taka wredna młodzież z nas była. Pani prezentowała urządzenie, które wyglądało jak odkurzacz, a które czyściło wszystko uderzeniem suchej pary. Miało rurę, różne końcówki, ściereczki, a nawet żelazko. Bajer. Pani w celu prezentacji zaczęła od czyszczenia podłogi w kuchni. Różnicy nie było widać, bo podłoga była czysta już wcześniej. Pani niezrażona, zmieniła końcówkę w odkurzaczu, nakazała przeniesienie się do dużego pokoju i zaczęła szorować dywan. Już z Lubym wiedzieliśmy, co będzie, więc się nad Panią już nie znęcaliśmy, tylko zaczęliśmy podsuwać jej pomysły na to, co może wyczyścić i gdzie to znaleźć. Jak łatwo się domyśleć, czyszczenie dywanu niewiele dało, bo czyste jest trudno wyczyścić. Zaproponowaliśmy fugi w łazience i pięć osób plus jedno wielgachne urządzenie popędziło do malutkiej łazienki. Fugi też były czyste. Padło hasło - kuchenka! Znowu potruchtaliśmy przed przedpokój, Pani profesjonalnie zmieniła końcówkę, rozmontowała jeden palnik z nadzieją, że w końcu pokaże, jak to ustrojstwo świetnie czyści miejsce gdzie tłuszcz i brud zlepione z sobą, no bo kto na co dzień myje części palnika. Otóż na co dzień robi to moja teściowa. Pani prawie zaczęła płakać, my nawet jej współczuliśmy trochę, bo urządzenie wyglądało na fajne, a ona NIE MOGŁA nam pokazać jego zalet. Po kilkukrotnej przebieżce po całym mieszkaniu i próbach wyczyszczenia kolejnych czystych rzeczy, Pani w końcu udało się wydmuchać zza kaloryfera jeden kłaczek i szczęście spłynęło na nią. No! - powiedziała z uczuciem tryumfu, usiadła zmęczona na krześle, podsuniętym jej przez teścia pod tyłek i poprosiła o herbatę.... Pewnie na szkoleniu dla akwizytorów nie przewidzieli tak czystego mieszkania :D
Na marginesie, teściowie to odkurzaczo-parowarko-żelazko kupili w końcu z rozłożeniem na raty na jakiś milion lat, ale dostali dodatkowo mały ręczny odkurzacz (jak ktoś pamięta, to taka kasia, tylko na prąd), blender i chyba dwa zestawy filiżanek do kawy. Filiżanek nie używamy, za to ustrojstwo średnio dwa razy w roku pożyczamy od teściów, bo to świetnie odświeża kanapy, poduchy, maskotki Młodej, materace i przestrzeń międzyksiążkową...
I jak sobie pomyślę, że w takiej prezentacji miałaby jeszcze uczestniczyć Bestia, to Pani chyba załamałaby się, rzuciła sprzętem i wybiegła z płaczem...
A ja sobie świetnie radzę! Polecam wszystkim, którzy nie chcą być pracoholikami. Pracuję w domu 4-5 godz dziennie, mam czas dla rodziny i swoje zainteresowania. Zarabiam świetne pieniążki a nie przepracowuję się. I o to chodzi prawda?
OdpowiedzUsuńPolecam
pracazdomu.com/gberes
A to mi historia. Zmarnowany czas na czytanie ;(
OdpowiedzUsuńwnuczka jako żywo wdała się w babcię, kiedyś może nawet ją przerośnie;))
OdpowiedzUsuńTo chyba nie ten czas i nie to miejsce
OdpowiedzUsuńObawiam się, że jak dojdzie do etapu przerastania, to jej się odwidzi. A ja tak nie lubię sprzątać..
OdpowiedzUsuńZałamanam niezmiernie... Czasu nie zwracam ;)
OdpowiedzUsuńAkwizytorów w domu jeszcze nie miałam, ale mój brat upiera się, że jego pies nie chce do mnie przychodzić. Zwierzę słynie z pożerania wszystkiego. Lubi sobie po domu biegać, wcinając wszystkie paprochy, kłaki i tym podobne pyszności. A do mnie przyszedł, zajrzał we wszystkie kąty i nic. Na balkonie znalazł jeden mały listek, który pożarł błyskawicznie, bo mu kiszki zaczynały grać marsza. Tyle jego. I od tego czasu nie chce przyjeżdżać :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNo to może specjalnie dla pieska zostawiaj po parę kłaczków tu i tam? A może lepszym pomysłem będzie kiełbaska? Bo rozumiem, że pieski są wszystkożerne, ale chyba mięsko lepsze od farfocli :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam