Przejdź do głównej zawartości

Bestia - tropicielka brudu oraz o tym, jak ciężko być akwizytorem - z Bestią od. 10

Młoda lubi porządek. Oczywiście wtedy, gdy lubi. Lubi mi powiedzieć: Mamusiu, to lustro w przedpokoju takie zaciaprane. Trzeba umyć. I leci do łazienki po psikacz i szmatkę i pucuje. Oczywiście zamiłowanie do porządku rzadko dotyczy układania swoich rzeczy i zabawek. Chociaż uczciwie muszę przyznać, że raz na jakiś czas, Młoda stwierdza, że musi wszystko posprzątać, bo ma bałagan i z poważną miną stara się wszystko ładnie ułożyć. Z naciskiem na "stara się" :)


Młoda wczoraj postanowiła zrobić inspekcję szafek kuchennych u teściowej. Siedząc przy stole i wsuwając naleśnika, słyszałam pomrukiwania Matyldy: "Tutaj czysto, tu porządek, no ładnie, ładnie, ooooo, a tutaj BRUDNO!!!!" Połknęłam kawałek naleśnika bez gryzienia i przygalopowałam do kuchni, bo u mojej teściowej jest tak czysto, że z ziemi można jeść nawet jak coś za kaloryfer upadnie, więc chciałam zobaczyć nieznane zjawisko. Wpadłam do kuchni w samą porę, żeby złapać teściową, spadającą z krzesła, bo właśnie wkładała coś do szafek na wysokościach i wiadomość, że u niej coś jest brudne zachwiała nią emocjonalnie. :D


Brudne okazały się śmieci w koszu pod zlewem...


Teściowa doszła do siebie, bo Młoda innych zastrzeżeń co do stanu czystości kuchni nie miała.


Tak oto mała Bestia potrafi doprowadzić członka rodziny na krawędź stanu przedzawałowego, co z kolei prowadzi na krawędź krzesła...


I ta scena przypomniała mi scenę sprzed paru ładnych lat, kiedy to Młodej jeszcze na świecie nie było, Mąż nie był jeszcze Mężem, chociaż teściowie byli już Ci sami...


W czasach owych uczestniczyli oni często w prezentacjach znanych garnków oraz innych produktów producenta. Przy czym Pani przychodziła do nich do domu i wymagała obecności co najmniej czterech osób, bo dla mniejszej publiczności pokazów się nie robiło. Takie wytyczne firmy. Na jeden z takich pokazów załapaliśmy się z obowiązku, bo rodzicom akurat znajomi wypadli, a my z Lubym gździliśmy się w jego pokoju, byliśmy niejako pod ręką. Seks nie zając, nie ucieknie, rozkaz brzmiał, że mamy przyjść.


Nastawieni z zasady i poglądowo negatywnie do Pani, mieliśmy w planie podejść do prezentacji niechętnie i sabotować jej działania. Taka wredna młodzież z nas była. Pani prezentowała urządzenie, które wyglądało jak odkurzacz, a które czyściło wszystko uderzeniem suchej pary. Miało rurę, różne końcówki, ściereczki, a nawet żelazko. Bajer. Pani w celu prezentacji zaczęła od czyszczenia podłogi w kuchni. Różnicy nie było widać, bo podłoga była czysta już wcześniej. Pani niezrażona, zmieniła końcówkę w odkurzaczu, nakazała przeniesienie się do dużego pokoju i zaczęła szorować dywan. Już z Lubym wiedzieliśmy, co będzie, więc się nad Panią już nie znęcaliśmy, tylko zaczęliśmy podsuwać jej pomysły na to, co może wyczyścić i gdzie to znaleźć. Jak łatwo się domyśleć, czyszczenie dywanu niewiele dało, bo czyste jest trudno wyczyścić. Zaproponowaliśmy fugi w łazience i pięć osób plus jedno wielgachne urządzenie popędziło do malutkiej łazienki. Fugi też były czyste. Padło hasło - kuchenka! Znowu potruchtaliśmy przed przedpokój, Pani profesjonalnie zmieniła końcówkę, rozmontowała jeden palnik z nadzieją, że w końcu pokaże, jak to ustrojstwo świetnie czyści miejsce gdzie tłuszcz i brud zlepione z sobą, no bo kto na co dzień myje części palnika. Otóż na co dzień robi to moja teściowa. Pani prawie zaczęła płakać, my nawet jej współczuliśmy trochę, bo urządzenie wyglądało na fajne, a ona NIE MOGŁA nam pokazać jego zalet. Po kilkukrotnej przebieżce po całym mieszkaniu i próbach wyczyszczenia kolejnych czystych rzeczy, Pani w końcu udało się wydmuchać zza kaloryfera jeden kłaczek i szczęście spłynęło na nią. No! - powiedziała z uczuciem tryumfu, usiadła zmęczona na krześle, podsuniętym jej przez teścia pod tyłek i poprosiła o herbatę.... Pewnie na szkoleniu dla akwizytorów nie przewidzieli tak czystego mieszkania :D


Na marginesie, teściowie to odkurzaczo-parowarko-żelazko kupili w końcu z rozłożeniem na raty na jakiś milion lat, ale dostali dodatkowo mały ręczny odkurzacz (jak ktoś pamięta, to taka kasia, tylko na prąd), blender i chyba dwa zestawy filiżanek do kawy. Filiżanek nie używamy, za to ustrojstwo średnio dwa razy w roku pożyczamy od teściów, bo to świetnie odświeża kanapy, poduchy, maskotki Młodej, materace i przestrzeń międzyksiążkową...


I jak sobie pomyślę, że w takiej prezentacji miałaby jeszcze uczestniczyć Bestia, to Pani chyba załamałaby się, rzuciła sprzętem i wybiegła z płaczem...

Komentarze

  1. A ja sobie świetnie radzę! Polecam wszystkim, którzy nie chcą być pracoholikami. Pracuję w domu 4-5 godz dziennie, mam czas dla rodziny i swoje zainteresowania. Zarabiam świetne pieniążki a nie przepracowuję się. I o to chodzi prawda?
    Polecam
    pracazdomu.com/gberes

    OdpowiedzUsuń
  2. A to mi historia. Zmarnowany czas na czytanie ;(

    OdpowiedzUsuń
  3. wnuczka jako żywo wdała się w babcię, kiedyś może nawet ją przerośnie;))

    OdpowiedzUsuń
  4. To chyba nie ten czas i nie to miejsce

    OdpowiedzUsuń
  5. Obawiam się, że jak dojdzie do etapu przerastania, to jej się odwidzi. A ja tak nie lubię sprzątać..

    OdpowiedzUsuń
  6. Załamanam niezmiernie... Czasu nie zwracam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Akwizytorów w domu jeszcze nie miałam, ale mój brat upiera się, że jego pies nie chce do mnie przychodzić. Zwierzę słynie z pożerania wszystkiego. Lubi sobie po domu biegać, wcinając wszystkie paprochy, kłaki i tym podobne pyszności. A do mnie przyszedł, zajrzał we wszystkie kąty i nic. Na balkonie znalazł jeden mały listek, który pożarł błyskawicznie, bo mu kiszki zaczynały grać marsza. Tyle jego. I od tego czasu nie chce przyjeżdżać :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. No to może specjalnie dla pieska zostawiaj po parę kłaczków tu i tam? A może lepszym pomysłem będzie kiełbaska? Bo rozumiem, że pieski są wszystkożerne, ale chyba mięsko lepsze od farfocli :D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic