Przejdź do głównej zawartości

Drobnoustroje chorobotwórcze

Ponieważ mamusia dostała od szkła kontaktowego zapalenia spojówki, oko miała czerwone, łzawiło, bolało w trzy i trochę i generalnie miała ochotę sobie to oko wydłubać tępą łyżeczką, czytanie wieczorne Matyldzie należało do tatusia. Matylda wybrała sobie dwie książeczki, tatuś zaczął od opowiadania o Zuzi, co poszła do dentysty, a mamusia mogła z kanapy podsłuchiwać i chichotać pod nosem z niedoli taty, co to córeczkę swą ukochaną próbował ogarnąć, żeby przestała w końcu wierzgać, rzucać się oraz robić miliard różnych rzeczy - poza spaniem. Jak to nie ja musiałam usypiać małego potworka, to cała sytuacja z poziomu kanapy była dosyć zabawna :D


Wracając do książeczki, to korektora chyba to wydawnictwo nie miało, albo był na urlopie, bo błędów językowych tam było co nie miara. Ale najbardziej mnie zabiły drobnoustroje chorobotwórcze, które pojawiły się nagle w podrozdziale o tym, że pani stomatolog ma rękawiczki, żeby się nie zarazić tym, co ludzie mają w ustach.


I tu pada pierwsze, standardowe zapewne, pytanie matki: To nie dało się napisać zarazki? Albo bakterie? Książki niby dla dzieci 3+. To które dziecko w tym wieku wie, co to są drobnoustroje?


I teraz pytanie nr 2 mamy Matyldy: Dlaczegoż, ach dlaczegoż takie słowa trudne w bajeczce na dobranoc! Niech będą przeklęci autorzy i wydawcy, co takie świństwo rodzicom Matyldy potrafili uczynić! Matylda powinna iść spać, dopiero co przestała wierzgać nogami, dopiero co uspokoiła się po szaleńczym chichocie, już już oczka zaczęła zamykać.... gdy nagle drobnoustroje chorobotwórcze zaatakowały podświadomość Młodej, nakazały otworzyć oczy i zacząć poruszać ustkami, po cichutku próbując powtórzyć nieznane dotąd lecz atrakcyjne egzotycznie słówka.... Że niby ja tego powtórzę? - Te myśli Matyldy zdecydowanie wisiały w powietrzu.


No nie powiem dumna byłam, jak Młoda przyleciała się do mnie pochwalić nową umiejętnością, chociaż kanapa, na której leżałam, stoi jakieś trzy metry od jej łóżka, w którym ćwiczyła wymowę. Dumna byłam, bo długo jej ta nauka nie zajęła, aczkolwiek ze spania nici na najbliższe pół godziny... Ekscytacja nowymi słowami sięgnęła u Młodej zenitu. Ciekawe, czy w przedszkolu pochwali się kolegom i koleżankom, że potrafi mówić "drobnoustroje chorobotwórcze"?  A wszystkie dzieci powiedzą: "Łaaaaaał" i też będą się chciały nauczyć tych słów, bo są takie fajne i odjazdowe...

Komentarze

  1. Masz rację, słownictwo na pewno przesadzone. Przeglądam czasem książeczki dla dzieci. Wielu wydawców stawia na to, żeby były kolorowe. O wartościowej treści, zrozumiałej dla dziecka na dodatek, myśli się na końcu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój Wczesnoszkolny czytał i czyta jeszcze moimi ustami i bywa, że usta te składając literki w wyraz podobny do " drobnoustrój" łączy się z mózgiem i próbuje tłumaczyć...na przykład wywód mój na temat wydzieliny porannej w kącikach oczu został skwitowany : kupa roztoczy.
    Poza tym, mam wrażenie że teraz mało jest zabawek które służą do zabawy, mało książeczek do zwyczajnego poczytania, bo wszystko koniecznie ma edukować. Trochę mnie to boli. Bo o ile fajna jest nauka przez zabawę, o tyle zabawa sama w sobie również.

    OdpowiedzUsuń
  3. A nie wiesz, że zgodnie z nową reformą w przedszkolu nie wolno dzieci nauczać... czegokolwiek.. w pierwszej klasie, która we wrześniu przekroczy próg podstawówki, nie będzie można zadawać prac domowych. Cały ciężar nauczania pozostaje więc w gestii rodziców. Ot, co ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A nie wiedziałam :P Ale już wiem i dziękuję :) Połowicznie mi się to podoba.A ciężar nauczania w gestii rodziców to nic nowego :)Tyle że teraz będzie może nieco bardziej oficjalny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Gdzie są te wspaniałe książeczki z twórczością Pani Chotomskiej czy Kownackiej albo Pana Brzechwy. Ja się wychowałam na tych książkach, mojemu Małolatowi również je czytałam i mam wrażenie że bardziej rozumie świat niż niejedno dziecko wychowane na tych nowych lekturach. Szczęka mi opadła jak kiedyś usłyszałam że stare książki są niepedagogiczne. Pozdrawia fanka niepedagogicznej lektury;-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Różnie z tymi książeczkami bywa, chyba najpierw rodzic musiałby przeczytać całą książkę sam, by upewnić się, czy na pewno może ją potomkowi przeczytać...

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedyś to były książki, nie to co teraz, tak samo jest z bajkami, kiedyś czegoś uczyły, teraz chyba tylko wulgarnego zachowania, niestety, warto dla dzieci zachowywać książki ze swojego dzieciństwa ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja tez uważam, że dzieciom powinno się też zostawić zabawę dla samej zabawy. Relaks jest potrzebny. A prawda jest taka, że dzieci chłoną wszystko i nawet zwykła nieedukacyna zabawa też czegoś ich uczy. A w większości bajek jest jakiś morał.

    OdpowiedzUsuń
  9. Matylda pójdzie do szkoły jako sześciolatek, więc nie będę nieszczęśliwa, że w pierwszym roku nie ma zadań domowych. :D A wydaje mi się, że jak rodzice się angażują w wychowanie i rozwój dziecka, to i tak go będą uczyć różnych rzeczy w domu, bez względu na to, co się dzieje w szkole i co zadaje nauczyciel.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja też Młodej czytam klasykę. I bajki w necie jej wyszukuję te, które ja oglądałam. Jasne, że uwielbia My Little Pony, ale tak samo jest zachwycona Smokiem Wawelskim, Bolkiem i Lolkiem albo kotem Filemonem. Myślę, że od rodziców zależy, czy dziecko będzie łykało tylko jakąś różową masową papkę.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak, no właśnie, ja się staram przynajmniej na szybko ogarnąć. Chociaż kiedyś kupiłam książkę ze zbiorem klasycznych wierszy dla dzieci (Brzechwa, Tuwim, Kononicka, Gellner, Chotomska itd.), bardzo ładnie ilustrowaną. Dopiero w domu zauważyłam, że wszystkie panny są szczupłe, biuściaste i z zaokrąglonymi bioderkami... :D No cóż - gratuluję grafikowi, ze mu się udało to przemycić do książki dla dzieci i wydawcy - że nie zauważył...

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja przed kupieniem książeczki, czytam ją na szybko w sklepie ( na ile się da), bo rzeczywiście – większość książeczek to po prostu chłam. W bibliotece Młoda ma swobodę wyboru, ale w domu zawsze też robię przegląd. Jakoś drobnoustroje mi się w oczy nie rzuciły, pewnie nie uznałam tego wcześniej za zagrożenie. O naiwna!

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślę, że i teraz są fajne i wartościowe książki, bajki i zabawki. Problem w tym, że trzeba je odnaleźć w masowej, różowej produkcji nastawionej na komercję i zbijanie kasy. Pole do popisu dla rodziców :D
    Chociaż nie ukrywam, że osłabia mnie, jak muszę Matyldzie kupić na przykład skarpetki i do wyboru są tyko z HelloKitty. Nie da się obronić...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic