Przejdź do głównej zawartości

Mały remont krok po kroku

Przede wszystkim trzeba mieć plan pracy.


Nasz plan pracy obejmował pocięcie wielgachnej deski na półki, przyklejenie obrzeży, powieszenie półek w kuchni oraz z innej beczki, zmontowanie Młodej świeżo zakupionego łóżka na antresoli z biureczkiem, wciśnięcie w nowo powstałą przestrzeń tyle starych mebli ile się da i rozmontowanie starego łóżka, a przedtem jego sesję zdjęciową, bo może ktos będzie chętny odkupić.


Plan organizacyjno-logistyczny obejmował dwie dorosłe osoby: Babę i Męża (w porywach do trzech, bo teściu przyjechał pomóc), Castoramę niedaleko miejsca zamieszkania, różne narzędzia, np. nożyk do tapet, który sobie wyrywaliśmy chciwie, chociaż wydaje mi się, że mamy dwa, ale szkoda nam było czasu na szukanie, gotowy obiad z piątku, wszędobylskiego kota testera-narkomana oraz alkohol. Czas rozplanowany na dwa dni. Deadline niemożliwy do przekroczenia, bo w poniedziałek rano trzeba iść do pracy.


Wyłuszczam nasz skomplikowany i przydługawy plan i już widzę, że chyba powinnam zrobić z tego powieść w odcinkach :D


Przede wszystkim należy rano wstać. Sobotę zaczęło nasze Dziecko o wpół do ósmej rano. Może w porównaniu ze wstawaniem o szóstej, nie było źle, ale jednak niewiele na oczy widziałam, póki nie popachniała mi kawa. Kawa uświadomiła nam, że może by sprawdzić, czy aby na pewno mamy wszystkie potrzebne wkręty, śruby i kołki, żeby powiesić półki oraz okleinę, bo goła rżnięta decha, powieszona na ścianie nie wygląda najlepiej. Okazało się, że nie mamy, więc ja jako najbardziej zebrana w sobie, pojechałam na typowo damskie zakupy do Castoramy.


Po powrocie skompletowaliśmy wszystkie potrzebne do robienia półek części i narzędzia i zabraliśmy się do pracy. Czyli Baba, upewniona, że Mąż wie co i jak, bierze spakowane Dziecię pod pachę, wsadza do samochodu, zbiera teściową, szwagierkę i syna szwagierki i wiezie ich w góry. Mąż zostaje na placu boju i musi uprzątnąć podłogę pod planowaną ścianą zmian, bo jest to właśnie miejsce, gdzie trzymamy wody, soki, napoje, frytownicę i część narzędzi oraz kolumny (nie Zygmunta, tylko takie wielkie estradowe głośniki – pozostałość po czasach studenckich, jak Mąż grał z zespołem koncerty w akademikach). Gdzieś to trzeba upchnąć, na powierzchni 40 m2 to nie jest łatwe zadanie.


Bilans osób się nie zmienia, bo Babę zastępuje teść, który postanawia pomóc. Baba w duchu myśli, że sama by szybciej zrobiła, ale się nie rozdwoi, poza tym niech się Panowie wykażą siłą i tężyzną fizyczną. Mąż myśli podobnie, ale w zasadzie jednak raźniej we dwójkę niż samemu.


W drodze powrotnej z gór, mniej więcej 10 minut przed osiągnięciem domu, Baba odbiera telefon od Męża, bo okazuje się, że nie wiadomo jak to się stało, ale decha, z której tniemy półki wcale nie ma 3,80 tylko 2,80 i wyjdą nam z niej trzy półki, a nie cztery, jak planowaliśmy, więc mam przyjeżdżać natychmiast, nigdzie się nie szwędać, bo trzeba na nowo rozplanować rozmieszczenie półek i Mąż sam na klatę tego nie weźmie, a poza tym trzeba jechać do Castoramy, bo wsporniki są w pewnym miejscu parabolą, więc gdzieniegdzie przydadzą się dłuższe śruby, których nie mamy.


Wiedziałam, że jedna wizyta w sklepie budowlanym to za mało.


Wpadłam do domu, Mąż odgrzał piątkowy obiad, zjedli z teściem, a ja uświadomiłam sobie, że pół soboty mija, a my jak na razie pozbyliśmy się dziecka, mamy trzy sztuki desek i oczyszczone przedpole pracy oraz gmatwaninę krzyżyków na ścianie, rysowanych na nowo, wraz ze zmianami koncepcji. I tyle. Poczułam konieczność przyspieszenia.


Baba tupie i pogania, teść przełyka zapiekankę w pośpiechu, a Mąż biega po mieszkaniu i przymierza wkręty, sprawdzając długość. Przy okazji zmieniamy koncepcję ułożenia półek i rodzi się pomysł dokupienia jeszcze dwóch, w końcu w Castoramie powinny być. Kupmy, zróbmy, jak już jesteśmy w ciągu, będzie z głowy.


Ewakuacja do samochodu i – jak się później okazało - przyjęliśmy złą kolejność jazdy, ale trudno. Najpierw odwózka teścia do domu, szybki wpad do sklepu po alkohol, każdemu wedle gustu, Baba wino, Mąż piwo, no i ta Castorama na końcu, gdzie się okazało, że na przycięcie desek trzeba poczekać pół godziny. Szzzzkkkkk..... Pojechalibyśmy w odwrotnej kolejności, czyli teść na końcu, nie musielibyśmy tracić czasu. Trudno.


Odwiozłam Męża do domu – przede wszystkim odpalił turystyczną lodówkę, żeby schłodzić napoje ;) i zaczął wiercić, a ja wróciłam do Castoramy odebrać półki.


Odebrałam, wróciłam do domu, zażądałam napoju procentowego zmieszanego z wodą i stwierdziłam, że jutro od rana się upijam, trudno, taka patologia, byleby tylko już nigdzie nie jeździć, a już na pewno nie do Castoramy, bo Pan na dziale "drewno" to już mnie z daleka rozpoznawał. No dobra, to pewnie była zasługa sukienki, typowo letniej, na ramiączkach, z której się biust wylewa, bo ona jeszcze z czasów przedciążowych. A co tam, w weekend niech się wylewa, zwłaszcza jak upał i zwłaszcza jak planuje się prace remontowe w domu, a nie łażenie po sklepach. Na przebieranie się szkoda mi było czasu.


Wypita duszkiem szklanka zimnego wina z wodą mnie orzeźwiła i rzuciłam się na oklejanie półek tak zwanym obrzeżem meblowym, czyli takim cienkim paskiem drewnopodobnym, a raczej drewno-imitującym, co to z jednej strony ma klej, a z drugiej ma ładnie wyglądać.


Mąż wiercił w ścianie dziury z zapałem i nawet specjalnie nie przeklinał, jak trafiał na zbrojenie i trzeba było lekko znowu zmieniać koncepcję. Piwo pomagało. Jak na co dzień nie pijamy alkoholu, tak do prac remontowych uważam go za praktycznie niezbędny. Zwłaszcza przy upale.


Mąż otrzymał polecenie nie przejmowania lekkimi ewentualnymi krzywiznami, byleby poziom z grubsza był. Z grubsza. Nie planuję na tych półkach trzymać kuleczek, tylko słoiki.


Po raz kolejny okazało się, że niezbędnym narzędziem przy wieszaniu czegokolwiek na śrubach są wykałaczki, które unieruchamiają w ścianie kołki montażowe. Bez nich kołek lata. Ewentualnie w ogóle nie chce wchodzić w dziurę. Ewentualnie dziura jest za płytka, nie da się wwiercić głębiej, nie wiadomo dlaczego, ale znając sposób budowania w PRL-u, to nie widzieliśmy sensu wnikać. W betonowej ścianie może się znaleźć i cegła i kamień i gazety i nie-wiadomo-co i nawet beton też oraz zbrojenie w nierównych odstępach. Noż k...., a to niby takie proste, pięć półek powiesić.


Ja w tym czasie oklejałam półki, poparzyłam się żelazkiem, zaatakował mnie taboret, okleina twardo nie chciała się ucinać, tam gdzie powinna, świnia wredna, dobrze, że w rolce było 20 m, to wiedziałam, że mi nie zabraknie, pielucha tetrowa przez którą prasowałam okleinę przyklejała się do okleiny, a okleina do drewna nie bardzo się chciała przyklejać, tylko jeździła tam i z powrotem, zmieniałam moc grzania żelazka, poszło sprawniej, kot zaczął bawić się odciętymi kawałkami okleiny i musiałam dodatkowo uważać, żeby jej nie łupnąć dechą (kota, nie okleinę), potem odkryła, że na ścinkach jest klej i zaczęła je zżerać, a potem dostała kota, chyba się naćpała....


Dowiedziałam się, że i tak nie skończymy tych półek, bo ten jeden kołek nie wchodził i potrzebowaliśmy krótszego o 0,5 cm. Świetnie – jechać do sklepu po jedną śrubę z kołkiem.


Dobrze, że miałam wino, bo nie chciało mi się irytować sytuacją...


Z kota chyba opary kleju wyparowały, bo przestała robić dzikie rajdy po domu i przyszła się do mnie głaskać i mruczeć.


Aaaa, zapomniałabym się pochwalić – Mąż mi rzucił komplement, że ze mną mu się dobrze pracuje, dwóch lewych rąk nie mam i nawet szybko mi wszystko idzie. Łaaaaał. :D Się wzruszyłam.


W niedzielę mój organizm doznał szoku, bo spałam do dziesiątej i chwile mi zajęło, zanim zaczęłam funkcjonować. Nawet dłuższą chwilę. Niemniej kupiliśmy tę cholerną śrubę i mniej więcej koło 12 w niedzielę półki były skończone.


W ramach testów wytrzymałościowych Mąż wsadził na nie kota. Ja, na każde jej miauknięcie leciałam do kuchni, bo biedny kotek pewnie chce zejść. Futrzasta wredota oznajmiła, że jest jej tam dobrze i nie zejdzie. Półki wytrzymały jakieś dwie godziny łażenia po nich i skakania, więc myślę, że słoiki też utrzymają.


Składanie łóżka było właściwie czystą przyjemnością, bo tu wszystko do siebie pasowało, w komplecie były wszystkie potrzebne śrubki, nakrętki i inne pierdółki. Problemem był tylko brak miejsca, bo łóżko jednak dwumetrowe i cała konstrukcja wysoka na około 1,80 m, ale jakoś się zmieściliśmy. Oczywiście okazało się, że trzeba przewiesić naścienną nocną lampkę, ale to już było tyko dodatkowe pół godziny roboty. Odkręcenie nóżek od starej komódki i wciśnięcie jej jakimś cudem (przy mojej silnej determinacji) pod nowy blat, a potem rozkręcenie starego łóżeczka na części to był już pikuś. Gdzieś w międzyczasie zdążyłam zrobić obiad, taki prawdziwy niedzielny, znaczy się mięsko, ziemniaczki i warzywka, ale nie pamiętam, jak i kiedy :D Przed dwudziestą oklapliśmy na kanapy i włączyliśmy film, bo to nie wymagało ruszania się :)


Półki są świetne, łóżko jeszcze bardziej – oczywiście wdrapałam się na górę i patrzyłam na nasze mieszkanie z nowej, wyższej perspektywy. Młoda przez telefon tak się ucieszyła, że będzie miała nowe łóżko. Za parę dni je zobaczy.


I tak sobie myślę, że jak kiedyś będziemy robić większy remont, to chyba wezmę co najmniej miesiąc urlopu.

Komentarze

  1. Tak to już jest z remontami, że nigdy nie przebiegają gładko. Chociaż się człowiek przygotuje solidnie i tak wyskoczy 100 nieprzewidzianych sytuacji. Ale teraz jesteście już po remoncie, więc możecie się napawać. Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ma jak zmotoryzowana kobieta z biustem ponad wszystko ;) remonty mają to do siebie, że niespodzianki sypią się jak z rękawa;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana Twój remont w porównaniu z moim to pikuś. Ja jestem w trakcie robienia gładzi w łazience i dopiero człowiek widzi jak idą niektóre sprawy pod górkę. Za to człowiek przypomina sobie jak smakuje alkohol ;-) I dziecię powinno być zadowolone. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam fobię remontową :D Odkad z brzuchem pod nos ścigałam sie z czasem którego mąż miał w nadmiarze a ja niekoniecznie, postanowiłam, że na czas remontów będę wyjeżdżać, zostawiając go z dziećmi ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja za każdym razem naiwnie wierzę, że uda nam się rzetelnie przygotować :D Tyle, że się nie wkurzam, jak nie wychodzi, po prostu upijam łyk wina ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. U mnie to właściwie była lekka modernizacja meblowa. Ale jak zaczniemy robić kiedyś remont, to chyba musimy wziąć urlop, a na pewno wyprowadzić dziecko z domu, żeby nie pomagało, wystarczył nam kot ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też z zaawansowanym brzuchem robiłam remont (wtedy trochę większy). Na przykład siedziałam na balkonie i palcem wciskałam fugi pomiędzy świeże kafle. Pamiętam to jako świetną zabawę :D. Albo Mąż wykorzystywał moją słuszną wagę do dociążąnia półek i różnych mebli, jak je skręcał. W sumie żadnego naszego remontu, remonciku nie wspominam źle, tylko zawsze czas nas goni. Ale z czasem mam problem także bez remontów :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic