Przejdź do głównej zawartości

Zupełnie nudny tydzień

Mój tata niestety był uprzejmy trafić do szpitala. Na szczęście i pogotowie i lekarze na miejscu zajęli się nim od razu i bez zwłoki, dzięki temu możemy teraz rozmawiać, śmiać się i otrzeć pot z czoła, a tata na chwilę obecną jest już w domu. Ufff. Niemniej siedzenie w nocy na szpitalnym korytarzu i czekanie, aż go wywiozą  z sali operacyjnej, a w tym czasie zagadywanie mojej mamy, żeby nie miała czasu myśleć o najczarniejszym scenariuszu...., nie polecam takich rozrywek.


W każdym razie nie pojechaliśmy na weekend w Dzicz, bo nie wiadomo było, co się stanie, a poza tym mama jest niezmotoryzowana, więc wybraliśmy weekend w mieście. Był to pierwszy od dłuższego czasu weekend w domu, więc po porannych zakupach, Mąż i Dziecię poszli na plac zabaw, a ja usiłowałam posprzątać. Oczywiście nie zdążyłam z całością, ale niewątpliwie było czyściej. Piszę: było, bo mam dziecko i kota oraz Męża co lubi łuskać orzechy laskowe ;) Postanowiliśmy po obiedzie (który sam się oczywiście nie zrobił) wybrać się choć na chwilkę w Dzicz, bo zostały tam rzeczy, które przydadzą się nam nad morzem, a ta wycieczka tam i z powrotem, też nam trochę czasu zajęła. Nagle się okazało, że właśnie nam zeżarło pół weekendu.


Niedzielę wykorzystaliśmy na dobre uczynki i montowaliśmy moim rodzicom na balkonie siatkę na ptaki, w celu ochrony kotów przed gwałtowną śmiercią spowodowaną możliwym wyskokiem z piątego piętra. Na szczęście obiad dostaliśmy pod nos. Stwierdzając, że jest dopiero lekkie popołudnie, pojechaliśmy do Ikei, bo Młodej należy się w końcu wymiana łóżka. Upatrzone mieliśmy, postanowiliśmy jeszcze dokładnie pomierzyć i zapytać się o raty. No, znając nas, mogłam się domyśleć, że tak się to skończy - bo na miejscu się okazało, że jest promocja na raty 0% i dzisiaj jest ostatni dzień tej promocji. Człowiek biedny i nie ma na całość, to potem kupuje w pośpiechu... Kupiliśmy, załatwiliśmy raty, znaleźliśmy transport, wszystko zaledwie w trzy i pół godziny. Wróciliśmy do domu, uświadomiłam sobie, że właśnie minął cały weekend i machnęłam zrezygnowana ręką. Tak mi się wydawało, że planowałam trochę wypocząć, ale może to tylko złudzenie... Tyle, że z Młodą więcej trochę czasu spędziliśmy... I okazało się, że z tatą już OK i w poniedziałek go wypisują.


A w poniedziałek pokłóciłam się z szefem, bo chyba wszystko już we mnie buzowało i na dodatek dostałam kolejne zadanie z serii: ktoś coś spier....lił, Pani to naprawi. Się postawiłyśmy z koleżanką, było ostro, wióry leciały, miałam ochotę walnąć wypowiedzenie, w trybie natychmiastowym, ale jednak moja pensja się rodzinie przydaje, więc zastopowałam. Wiedziałam, że na drugi dzień będzie dobrze, szef wyluzuje, my również, dogadamy się,  nie takie rzeczy się robiło... Ale rozstrój żołądka jednak mnie dopadł i bezsenność, bo rzeczywiście snu to ja mam w nadmiarze... Cholera, wtorek był ciężki. Ale z szefem już w porządku.


Odbieranie taty ze szpitala tez trochę trwało, bo akurat jego lekarz prowadzący został wezwany do nagłego przypadku. Niefart. Ale nic to, ważne, że wszystko się jakoś poukładało.


We wtorek należało zrobić jakieś zakupy na cały tydzień, bo lodówka świeciła pustkami. W środę jeździło Tour de Pologne i zamknęli mi część miasta, a ja akurat miałam z Młodą wizytę u ortodonty umówioną ROK temu. We wrześniu 2013 nie przewidziałam takich atrakcji. Ale z pomocą rodziców udało nam się wszystko nieźle zorganizować tak, że do ortodonty dotarłam, głównie piechotą, bo akurat ulice były pozamykane dla ruchu samochodowego na cześć kolarzy. Bo ja mam dużo czasu, to sobie możemy z Młodą potruchtać ;).


W czwartek to aż byłam zdziwiona, że nie mam nic do załatwienia, bo stanie w kolejce na poczcie ze znalezionym w skrzynce awizo, to przecież są nic nie warte sekundy.


Dzisiaj jedziemy do Buni, bo ma urodziny i chyba wypadałoby w drodze powrotnej zahaczyć o Castoramę, A jutro zawożę Młodą, szwagierkę, teściową i kuzyna Dusiaka na tygodniowe wakacje w góry.


Trochę marudzę, co nie? Ale wstaję o 6 rano, żeby zawieźć Matyldę do przedszkola, które jest w innej części miasta niż nasze mieszkanie. Moja praca jest jeszcze zupełnie gdzie indziej i powinnam do niej dotrzeć przed ósmą. A po 16 znowu się trzaskam przez miasto do teściów albo do rodziców, którzy odbierają Młodą z przedszkola. I w zasadzie, jak wracam do domu w okolicach 18 godziny to i tak jestem szczęśliwa, że szybko :) Tylko szkoda mi małej ilości czasu z Matyldą, bo po 20-tej ona już idzie spać. Ja zresztą też mam wtedy wieeeelką ochotę.


Nooo, zupełnie nudny tydzień był. A jeszcze Mąż się wziął i obiady gotował (pyszne, mniam, mniam, pod nos podstawione) to miałam zupełny luz :D A wieczorami i po nocach książkę czytałam, tak mi weszła, wielka kniga, ale odrywałam się od niej tylko dlatego, że już na oczy nic nie widziałam. "Ostatni Katon" Matyldy(!) Asensi. Dan Brown może się schować, ewentualnie przykucnąć z boku :)


Ale za to jak jutro zawiozę ekipę w góry, jak po drodze kupię wino, jak wrócę do domu, to.... się zabiorę do roboty, bo z Mężem półki w kuchni musimy zrobić i powiesić i łózko Matyldzie zmontować póki jej nie ma, i materac nowy rozłożyć, bo się prostuje 3 dni...


Ale w niedzielę się wyśpię :D Proszę nie budzić!

Komentarze

  1. Pomarudzić też czasem zdrowo. Wyrzuci człowiek z organizmu całą frustrację i od razu lepiej. Przyjemnychg snów. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ...ale przynudzasz :D
    Wiesz co najbardziej męczy..brak adrenaliny i lezenie do góry brzuchem, bo jak wpadniesz w trybik i biegniesz a potem chcesz przystopować, to niestety nie da się..Więc jak ten chomik w karuzeli tup tup tup tup...do znudzenia...
    Nudne tygodnie nigdy się nie kończą :)

    OdpowiedzUsuń
  3. tydzień przeleciał jak sen (że też Ty tak wszystko zapamiętałaś ) oby Twój niedzielny sen tak szybko nie minął ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oh, noce są zawsze za krótkie ;)
    A zdarzyło się więcej, tylko o wielu rzeczach zapomniałam napisać :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Lepiej wyrzucić na zewnątrz niż trzymać wewnątrz :) I dziękuję, nawet się w niedzielę wyspałam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, już kiedyś doszłam do takiego wniosku, że ja mam taki idiotyczny charakter, że nie usiedzę, coś robić muszę, ale cały czas marzę o nicnierobieniu, bo gdzieś tam głęboko, na dnie duszy jestem romantycznym leniem :D
    A najbardziej to mnie nosi, jak sobie paznokcie pomaluję. Wtedy najlepszy moment na cięcie drewna, szlifowanie gładzi, a co najmniej szorowanie zaschniętej brytfanki :D Sama bym się w głowę puknęła, ale nie mogę, bo właśnie pomalowałam paznokcie :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic