Przejdź do głównej zawartości

Bestia nadal w formie - odcinek 13

Nie zawsze zapiszę, często zapomnę i gdzieś te kwiatki słowne i sytuacyjne  przepadają w czeluściach zapomnienia. Bo Młoda produkuje coś ciekawego praktycznie każdego dnia...


1.


Z Młodą na wakacjach rozmawiała starsza pani:


- A jak Ty masz na imię, dziewczynko?


- Matylda.


- A jak rodzice do Ciebie wołają zdrobniale?


- Myszko...


Bo przecież to oczywiste, że Matylda zdrabnia się na Myszkę, a nie na Dusiaka :D


2.


- Matyldo, skończ zabawę, czas iść się kąpać.


- Nie - Młoda jak zwykle była innego zdania...


- Matyldo, skończ zabawę i idź się kapać - zaczęłam już cedzić przez zęby


- Nie!


- Matyldo, masz natychmiast posprzątać zabawki i zrób to szybko zanim się wkurzę!


Młoda tym razem twardo stała przy swoim: - NIE! Nie posprzątam! I koniec, kropka, pe el!


3.


- Tatusiu, tatusiu, a mnie boli język. O tutaj! - Mąż został zmuszony do oglądania z każdej strony jęzora Młodej i wyrażania serdecznego współczucia.


- Oh, moje biedactwo! - wczuł się. - A dlaczego Cię boli?


- Bo jadłam truskawki. - teściowie wyhodowali krzaczek truskawek na balkonie.


- I to te truskawki tak Ci język pokaleczyły?


- Nie, to witaminki tatusiu. Wyskoczyły z truskawek i ugryzły mnie w język...


Komentarze

  1. takie perełki mnie po prostu roz kła da ją :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No to teraz już wiem dlaczego dzieci nie lubią warzyw. No i jak tu śpiewać Witaminki, witaminki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Musisz zapisywać, choćby tutaj, bo za kilka lat mnóstwo tych niepowtarzalnych dialogów przykryje niepamięć, a byłoby szkoda. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie również. Ale niestety są niewychowawcze, bo zamiast strofować dziecko, kiedy powinnam, kwiczę na podłodze…

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaminki okazały się bardzo żarłoczne. Na szczęście nie zniechęciło to Matyldy do owoców :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Staram się, staram, chociaż duża część mi ulatuje, niestety

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic