Przejdź do głównej zawartości

Co to ja miałam zrobić?

Przede wszystkim - narty ściągnąć :D Ktoś pamięta dowcip o eskimosie? Jakoś mnie zawsze śmieszył...


A w temacie to mnóstwo rzeczy miałam zrobić.


Umyć podłogę miałam, ale jakoś mi wyleciało. Wczoraj coś tam wymiatałam z kątów, a potem drugi raz, jak się okazało, że deptam po chrupkach kukurydzianych, które Młoda jadła na kolację. - Dusiak! Dlaczego ja deptam po chrupkach? - byłam zainteresowana. - Bo leżą na ziemi. No tak, człowiek zadaje pytanie dziecku, musi się spodziewać odpowiedzi właśnie na TO pytanie. Podteksty, aluzje i dalsze skojarzenia to nie na rozmowę z pięciolatką. A chodziło mi przecież o to, dlaczego chrupki walają się po podłodze, skoro Młoda miała je jeść z miseczką pod brodą a jak już są na podłodze, to czemu nie posprzątane? Jak to nieposprzątane, przecież właśnie je sprzątam. Młoda była bardzo zajęta oglądaniem Pingwinów z Dagamaskaru. Ostatnio ulubiony punkt dnia. A najlepsze z całej bajki jest: "Suszymy ząbki Panowie". Jak nie zdąży na początek to jest smutek wielki i żal...


Udało mi się odgruzować biurko Matyldy! Jupi! Chociaż serca do tej roboty nie miałam. Dziecię trochę mi pomogło i wspólnymi siłami wywaliłyśmy pół tony tajemniczych skarbów, które do dnia porządków miały zakaz lądowania w koszu na śmieci. Uff, dobrze, że się Młoda dała przekonać. Chociaż dzień po porządkach blat biurka znowu przestaje być widoczny. Teraz należałoby jeszcze zanurkować pod biurko i wytrząsnąć śmieci i badziew z pudeł, które tam leżą. Szlag! Nie dość, że nie lubię sprzątać, to wiece, jak trudno jest przekonać Młodą, że może zakurzone figurki z kasztanów z zeszłego roku można by już wyrzucić? Chyba cała nasza rodzina ma tendencje do chomikowania.


Powinnam też uprzątnąć rysunki Matyldy, które przynosi z przedszkola. Codziennie wrzucamy je na półkę, ale zaczynają już spadać, więc chyba trzeba się będzie nimi zająć. To też wymaga chwili czasu, bo należy je wszystkie przejrzeć, zostawić najładniejsze, gorsze, niedokończone, albo nie-wiadomo-jakie wywalić. Operację należy przeprowadzać podczas nieobecności Matyldy lub podczas jej snu, bo przy niej jest później awantura, żeby tego nie wyrzucać, to też zostawić, moje, moje! My Preciuos!!! I tak wiele dowodów talentu artystycznego zostawiam, wsadzam do segregatora z jakimś tam mniej więcej opisem daty wykonania. Młoda dostanie jak będzie duża, na pamiątkę lat, których nie będzie pamiętać :D Ale naprawdę większość trzeba wywalać, bo nasze mieszkanie się niestety nie rozrasta...


No co jeszcze? Zdjęcia zeszłorocznych zimowych butów Matyldy miałam zrobić. Sesję en face i od przodu, od góry i z tyłu. Wrzucę na tablicę, może ktoś kupi. To jeszcze mi się przypomina, że podgrzewacz do butelek mam i butelki z czasów niemowlęctwa Młodej, to też można wystawić i filtry mam do fiata Brava, które chcieliśmy wymienić, ale w międzyczasie nam koło odpadło, więc filtry przestały być w tym momencie ważne. Zaraza, zaraz, to było jakieś sześc lat temu! A filtry do tej pory w szafie schowane leżą. No, niezły mam czas reakcji...


I taką  gumę na amortyzatorze w Sidzie by trzeba wymienić. Tak mi powiedział pan na przeglądzie. Tylko nie bardzo mam kiedy, bom leniwa i nie lubię pozbawiać się na cały dzień środka transportu i kołatać się po mieście komunikacją miejską, zwłaszcza w godzinach szczytu. No dobra, kiedyś to będę musiała przeboleć. Aaaa, no i opony by już trzeba zmienić, bo cieplej to już raczej nie będzie. Za to auto w końcu Małżonek odkurzył, głównie dlatego, że w końcu w Dziczy zrobili drogę dojazdową i mogliśmy wjechać do ogródka, bo od lata parkowaliśmy pod lasem i z wszystkim babetlami lataliśmy potem w rękach. A nie mamy aż tak długiego przedłużacza, żeby odkurzacz pod las ciągnąć. No proszę, jakaś rzecz wykonana :D Odhaczone!


Miałam sobie porządek na blogu zrobić, stare zdjęcia pozgrywać, linki porobić, bo co się zaloguję, to mi świeci w oczy na czerwono, że przekroczyłam limit danych. Ale jakoś tak nie ma kiedy ;) Nie no, czas by się znalazł, tylko musiałabym zrezygnować z części snu, prawda? Albo z wieczornego czytania książki. A ostatnio nadganiam lektury. Połknęłam "Autobiografię" Agaty Christie, przy której się uśmiałam serdecznie i dowiedziałam na przykład, że na przełomie XIX i XX wieku problemy finansowe rozwiązywało się wyjeżdżając z rodziną za granicę, gdzie mieszkało się w hotelach, a swój dom wynajmowało się komuś za grubą kasę. Hi, hi, chciałabym móc tak rozwiązywać nasze problemy finansowe :D Poza tym wsiąknęłam w Trylogię Czarnego Maga Trudi Canavan i muszę przyznać, że jestem pełna podziwu dla niej, bo pisać przez pół książki, jak dziewczyna ukrywa się przed magami w slumsach, w zasadzie w kółko to samo, a wcale nudno nie jest, to jest niezły wyczyn! Niestety tom pierwszy mi się kończy, a tom drugi ktoś wypożyczył i nie oddaje, on wstrętny on, wstrętny! Zanim odda, zapomnę co czytałam...


I jeszcze mamy zdjęcia do zgrania z imprezy urodzinowej Młodej, na którą wszyscy się spóźnili, łącznie z solenizantką, bo całe miasto stało. Nie wiem dlaczego, bo dróg u nas wiele, ale jak jest jakieś zdarzenie w tunelu albo na autostradzie, to całe miasto stoi. Z naszego osiedla na przykład nie da się wtedy wyjechać żadnym zjazdem, wszystko przyblokowane. Z osiedla dziadków wyjechać się wtedy dało, ale na tym koniec. Mniej więcej od za dziesięć piąta zaczęliśmy dostawać informacje od rodziców zaproszonych dzieci o generalnie podobnej treści: "Spóźnimy się. Stoimy w korku" Na wszystkie odpowiadaliśmy: "Nie przejmujcie się. My też" :D Młoda z kuzynem uprzejmie przestali roznosić nam tylne siedzenie samochodu, a Matylda chyba uwierzyła wtedy w działanie modlitwy, bo stwierdziła, że właśnie modliła się z prośbą o ominięcie korku, gdy ja znalazłam jakąś lukę na sąsiednim pasie, ominęłam kilometr stojących w łańcuszku samochodów i jakimś cudem wyjechaliśmy na względnie pustą ulicę.... No rzeczywiście, jakby jakaś siła odgórna ;) Impreza się udała bajdewej, dzieciaki, zgodnie z życzeniem Matyldy poprzebierały się za indian i kowbojów, tort upieczony przez Lubego o smaku truskawkowym był smaczny i oczywiście przy wychodzeniu była jazda, bo każdy chciał zostać jeszcze trochę... No i zostały zdjęcia, które należy zgrać i podzielić się z innymi rodzicami....


Aaaaa! Święta się zbliżają i w radiu leciała już Maryśka Carey i "Last Christmas" też leciało, więc można zacząć myśleć o prezentach. To znaczy pomyśleć to już pomyśleliśmy, teraz trzeba kupić. Wiec albo przeklikać internet i zamówić zdalnie, albo ruszyć tyłek i objeździć sklepy. Ohhhh, fatalna rozrywka. Wolimy jednak alternatywne formy spędzania czasu... Ale cóż. Poza tym zupełnie znienacka kupiliśmy Młodej prezent, czyli tablet. Planowaliśmy ten zakup już wcześniej ale raczej z terminem przyszłorocznego dnia dziecka, żeby mieć czas na uzbieranie. Ale Mąż się wkręcił, poszukał, poczytał, popatrzył, trafił przy okazji na dosyć sporą promocję i uznaliśmy, że właściwie czemu nie? Poza tym można wziąć na raty, pięć dyszek miesięcznie i tak musielibyśmy odkładać, to można spłacać kredyt, a sprzęt już będzie. Co prawda załatwianie tego kredytu trwa i trwa, a dopóki trwa, nie możemy odebrać tabletu. Wczoraj wieczorem (przed 21.00 - łał - mieli dzwonić po 18:00) ustalałam właśnie z panią z banku warunki kredytu i rozczulały serce moje te wszystkie sztampowe pytania, które nijak nie pasują do prawdziwych życiowych sytuacji :) Na przykład: "We wniosku uzupełniała Pani, że ma Pani 3 osoby na utrzymaniu". "No nie, we wniosku było pytanie o ilość osób w gospodarstwie domowym". Dla banku to jest to samo. Po tłumaczeniach, że tak na dobrą sprawę mam na utrzymaniu pół dziecka, bo jednak mój Mąż również pracuje, zarabia i kasę mamy wspólną, Pani łaskawie zgodziła się na zmianę liczby na 2. Czyli ja i Młoda. Moje tłumaczenia, że skąd ona wie? Może mnie utrzymuje Mąż, bo moja wypłata idzie na waciki, ją nie przekonały... Dwa i koniec i nie ma dzielenia na połowy. No dobra, jak biorę kredyt, to Mąż i jego zarobki nie są ważne, ale jak wykituję, to będzie musiał po mnie spłacać, bo nie mamy rozdzielności, to gdzie tu logika? Kolejna abstrakcja: "Źródła zarobku?" "Umowa na etat, od 8:00 do 16:00, pracodawca taki a taki" - nazwa i adres. "Świetnie" - pani się ucieszyła, "to wysyłam kuriera z umową będzie u pani w czwartek między 8:00 a 16:00" i podaje mój domowy adres. "Ale ja we wniosku zaznaczałam, że kuriera oczekuję między 17:00 a 20:00". "To niemożliwe. Kurierzy jeżdżą między 8:00 a 16:00" Świetnie, to po cholerę taka tabelka we wniosku? Programista płakał, jak tworzył, a im to nie jest potrzebne... "No dobra, ale mnie w tych godzinach nie ma w domu" - wyjaśniam. Oburzenie pani niezmierne, jak to dlaczego, jak śmiem. Noż kuźwa, chyba przed chwilą tłumaczyłam się ze źródła dochodów. Ludzie pracują, ona też pracuje. Sądząc po odgłosach gdzieś z tyłu na pewno nie od siebie z domu. Oburzenie zapewne wywołane tym, że musi zmienić adres dostawy... Nie, nie, pani była generalnie miła i uprzejma, był już wieczór, pewnie była zmęczona, to ja się czepiam, po prostu rozwalają mnie sztywne ramy, według których takie osoby muszą pracować...


No i list do Świętego Mikołaja by trzeba napisać i wysłać do Rovaniemi, bo co roku piszemy z Matyldą. W liście jest zawsze jakiś prezent dla Mikołaja, w zeszłym roku dostał szalik. Mam nadzieję, że się przydał :)


No tak, lista "to do" wciąż mi rośnie i nie chce zmaleć. Ale nic to. Jakoś się ze wszystkim ogarniemy, jak zwykle. Zresztą, niektóre rzeczy mogą poczekać (filtry z Brava czekają już 6 lat na sprzedanie). Ważne, że razem jesteśmy i Młoda się do nas przytula z rzutem całego ciała, całego ciężaru i z całej siły... Za parę lat nie będzie się już chciała przytulać. Chociaż, jak ostatnio jej o tym powiedziałam, to była oburzona na swoją przyszłą "ja", bo przeciec przytulanie do rodziców jest takie fajne. Jak można się nie chcieć przytulać? Hi, hi, no właśnie, jak można?


No to przede wszystkim muszę się poprzytulać, a reszta sobie spokojnie poczeka :D

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic