Uroda rzecz gustu, jak mawiają. Ja tam na szczęście do siebie wstrętu nie czuję, aczkolwiek nie żebym tam jakąś powalająca pięknością była. Ludzie nie uciekają na mój widok z krzykiem: "Won, przepadnij, maro nieczysta!!" więc uznaję, że nie jest źle. Poza tym jestem piękna dla Swojego Dziecka i dla Męża też czasami, bo to miłość, co jest ślepa i tak dalej.... No dobra, paru facetom w życiu też się spodobałam, ale może to mój zajebisty charakter tak na nich działał stymulująco :D
Na co dzień używam raczej małej ilości szpachli na twarz, a w weekendy generalnie w ogóle olewam make-up, więc jeszcze nadal w sklepach pytają się mnie o dowód... Tiaaaa, kiedyś byłam z tego dumna, teraz już trochę mnie śmieszy. Do pracy niby coś tam z twarzą robię, ale nie ukrywajmy - makijaż robiony o godzinie szóstej rano, o godzinie dziesiątej jest już wspomnieniem. Trza by poprawiać, problem jest taki, że o tym nie pamiętam. W końcu ja siebie nie widzę i nie patrzę na siebie cały czas. Może nawet i lepiej, bo jak w końcu zerknę w lustro w łazience, to przeważnie z krzykiem: "Łojezusicku!" Ale potem sobie przypominam jakieś tam badania naukowców, co to udowodnili podobno, że ludzie postrzegają siebie jako brzydszych niż są w rzeczywistości, więc myślę sobie - nie jest źle. Nawet do tego rozczochrańca na głowie się przyzwyczaiłam. Może pięknem nie powalam, ale też nikt na mój widok nie spluwa z obrzydzenia ;)
A temat mi się jakoś nawinął, bo w czwartek Młoda jakaś była niewyraźna, więc w piątek zawlokłam ja na szybko do lekarza, a że sezon chorobowy w pełni, czekałyśmy godzinę w poczekalni. I dosłownie czułam, jak te wszystkie dziecięce mikroby po mnie łażą i patrzą i niuchają, gdzie by się tu zagnieździć. Anginy nie mam - mój organizm, to jednak równy gość i chyba sam czuje, że kolejna angina w tym roku to byłoby przegięcie - to tylko przeziębienie. U Młodej zresztą też. Ale cieknie mi z nosa tak, że czekam aż wodociągi miejskie się przyjdą do mnie podłączyć ;) Moje zatoki mają siły niespożyte, w związku z tym, dzisiaj rano po wstaniu i dojściu do łazienki, zupełnie niepotrzebnie spojrzałam w lustro i wydałam jęęęęęęek. No tak - małe oczka jeszcze mniejsze, w dodatku zaczerwienione i załzawione, skóra na twarzy złuszczona, nos czerwony i świecący, włos jak zwykle rozczochrany, ale to już standard i usteczka wiecznie rozchylone, bo nie umiem oddychać nosem. No proszę! Właśnie do mnie dotarło, że dziewczę - aktorka, co grała główną rolę w "Zmierzchu" i w "czymś-tam-jeszcze" to musi mieć chore zatoki i dlatego jej się tak buzia nie domyka...
A co mi tam - tona kremu nawilżającego powinna pomóc, czymś tam tą twarz wyciapram, żeby nie świeciła czerwienią, zresztą ja się na siebie nie muszę patrzeć, a koledzy z pracy i ludzie których spotykam na co dzień jakoś to przeżyją :D A wiecie, że taka Rihanna, to ona wydaje 15.000 dolarów miesięcznie na kosmetyczkę? I co?, Jak jest impreza, to i tak się musi malować. To po co tyle kasy wydawać? Ja jestem 15.000 dolarów do przodu. Bo jak Rihanna ma katar, to pewnie też jej nos czerwienieje.
no to pogratulować tak "smarkatego" looku ;) nie jedna dała by się dla niego pokroić w klinice urody płacąc ciężką kasę... no popatrz, same oszczędności ;)
OdpowiedzUsuńRano najlepiej nie jest, ale chrzanić to! ;) Tylko w niektórych serialach kobiety budzą się w pełnym makijażu i nawet jak są w śpiączce, to wyglądają zjawiskowo. Życie to życie. :D Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSame oszczędności :D
OdpowiedzUsuńDokładnie, chrzanić to ;) Poza tym wychodzę z założenia, że moje wewnętrzne piękno niesamowicie zajebistego charakteru tak błyszczy na zewnątrz, że przyćmiewa moją pospolitą facjatę :D
OdpowiedzUsuń