Mogę, a co! Tu mam swój kawałek miejsca i będę chlipać w internet, że mnie Bestia bestialsko rozwala emocjonalnie.
Na przykład - Bestii włączyła się maruda przy wychodzeniu z samochodu. Bo ona jest zmęczona, bo bolą nóżki, rączki, oczka, bo ona lepiej w tym samochodzie zostanie do końca życia, szloch. Wkurzyłam się, bo łomatko! jesteśmy trzy kroki od wejścia do domu, dwa piętra i kawałek korytarza od naszego mieszkania, a potem dwa metry przedpokoju do kanapy. No nie jest to jakaś oszałamiająco daleka odległość, której nie można by pokonać, zwłaszcza jak się ma w perspektywie odpoczynek. Ale Bestia już się zdążyła rozkręcić w swoim jojczeniu, więc ją ofuknęłam, żeby spokój był i luz. Efekt był odwrotny. Bestia wpadła w ryk, łzy leciały jak grochy. Tatuś, który czekał na nas w drzwiach wejściowych się zainteresował - A co to za ryczok idzie? Skąd to ryczenie? Młoda wyczuła możliwość uzyskania należnego jej współczucia, wczepiła się tatusiowi w spodnie i wyryczała, jak małe bawolątko - Bo, bo, bo mama na mnie nakrzyczała! Uuuuuu! - A czemu na Ciebie nakrzyczała? - tatuś drążył temat. - Nie wiem, uuuuuuu!
No jasne. Bo nie ważne, że Bestia strzela focha, że Bestia robi coś nie tak. Matka NAKRZYCZAŁA, Matka jest złaaaaa. Noż kurna, nawet na nią głosu nie podniosłam, ale stałam się wrogiem publicznym numer 1.
Moje zranione jestestwo chlipie.
Albo drugi przykład. Jesteśmy w Dziczy, podchodzi do mnie tata i mówi - Ty, co ty tak to dziecko swoje na męki skazujesz? Poleciałam do pokoju, sprawdzić o co biega, bo żadnych sadystycznych zabiegów względem Mojego Dziecka, nie miałam akurat w planach. I się okazało, że Młoda postanowiła pobawić się lotniskiem zbudowanym z klocków dnia poprzedniego. Konstrukcja była spora, więc żeby nikt jej nie zadeptał w międzyczasie, położyłam ją na parapecie. Akurat się mieściła i nie spadała. I Młoda właśnie usiłowała ściągnąć tą całą konstrukcję z parapetu, jednocześnie odwijając się z firanki i zasłony oraz próbując wyciągnąć nogę ze składanego krzesła, które stało obok, no i właśnie się złożyło, unieruchamiając Młodą w niewygodnej pozycji. Matylda robiła to wszystko, jednocześnie kręcąc gową, wywracając oczami, cmokając z niezadowolenia i mrucząc - Oj ta mama, oj oj ta mama.
No jasne, bo wszystko jest moją winą.
A wczoraj, po powrocie do domu po pracy, po przedszkolu, po zakupach i załatwianiu paru innych spraw, kiedy każdy z nas się krzątał wokół siebie, Bestia postanowiła potańczyć i pośpiewać, więc ryknęła z kujawiaczka tekst - Mamo, mamo, oj znów to samo! Mamo, mamo, oj znów to samo!
Tekst niekorzystny, intonacja, w ustach Młodej, tym bardziej, poczułam się zgnieciona, jak robak packą. - A skąd znasz takie piosenki? - przeprowadziłam akcję wywiadowczą. - W przedszkolu śpiewaliśmy...
No przecież w tym przedszkolu uczą dzieci jakichś wywrotowych przyśpiewek. Jeszcze troche i będziemy mieć bunt na pokładzie ;)
Sami widzicie, że przy Bestii czuję się czasami taka trochę niepotrzebna, malutka i odtrącona. Więc chlipię cichutko.
Ojoj... przytulam.
OdpowiedzUsuńDziękuję, przytulenie pomaga :D
OdpowiedzUsuń