Przejdź do głównej zawartości

Wspomnienia

Robiłam delikatne porządki w kompie i znalazłam tekst, który ponad 10 lat temu wysłałam na jakiś konkurs. Powstał w 2003 roku i opisuje pierwsze Święta Bożego Narodzenia Kreski z jej punktu widzenia. Z tekstu wyraźnie wynika, że musiałam zapierdzielać w Wigilię do pracy i tak mi już do tej pory zostało... A babcia chrapie ;) Też jej zostało... A Flavia była kotem mojego Lubego i teściów, którego uwielbiałam. Niestety kilka lat temu zachorowała i odeszła. I że był to czas, gdy myśl o byciu mamą mnie makabrycznie przerażała :D


Zapraszam do lektury:


7:30


Dzień zaczął się jak zwykle. O siódmej trzydzieści zadzwonił budzik. Zerwałam się szybko, mała gimnastyka, toaleta i już byłam gotowa do śniadania. Jeszcze tylko krótkie spojrzenie za okno - jak zwykle jakaś pani na spacerze z pieskiem, jak zwykle zielony polonez odjeżdża spod domu punktualnie siódma trzydzieści pięć, no i jak zwykle ostatnio - te wrony! Kraczą i kraczą! A przecież już wstałam! Nie trzeba tak wrzeszczeć!


Zajrzałam do kuchni. Tam czekało na mnie już świeże i pachnące śniadanko. No tak – a gdzie moje chrupki? Pałaszuję więc to, co jest i biegnę do łazienki. Po drodze jednak widzę coś dziwnego. W pokoju gościnnym na kanapie leży coś i wydaje z siebie dziwne dźwięki. A poza tym drzwi do sypialni są uchylone i wystaje z nich ręka. To dziwne – o tej porze nie powinno być nikogo w sypialni. Wchodzę cichutko i zdziwiona wołam: „Dlaczego nikt nie wstaje, dlaczego jeszcze śpicie?” A może coś się stało? Na szczęście ręka rusza się przyjaźnie. Można więc podejść i włożyć pod nią głowę, tak by samoczynnie mogła mnie pogłaskać za uszami. No tak, to całkiem przyjemne, ale nadal nie wyjaśnia dziwnego zachowania. Bo przecież dzisiaj nie jest sobota ani niedziela. Jest normalny dzień. Jedna Pani wstała – idzie do pracy, a reszta co? O co chodzi?


I czy mogę wskoczyć na to coś co leży w salonie? Jestem ciekawa skąd wydobywają się te dźwięki. Prawdopodobnie z pyszczka – wiem, bo podobne dźwięki wydaje mój Pan i czasem podchodzę do niego bliziutko jak śpi, staję mu na ramieniu i szukam źródła odgłosów. Oczywiście nikt o tym nie wie – to wielka tajemnica. Swoją drogą to dosyć dziwny zwyczaj – tak chrapać przez sen. Porządny kot nigdy by sobie na to nie pozwolił. Ale Państwo to takie inne koty. Ogonów nie mają i są strasznie duże. Ale może jak jeszcze urosnę, to będę taka jak Oni. A Im może z czasem wyrosną ogony.


8:30


Już wiem. Pani mi wszystko wytłumaczyła. Co prawda nadal nie do końca rozumiem o co tak naprawdę chodzi. Jakaś Willa jest dzisiaj – nie, nie Willa, tylko Wigilia. Niby normalny dzień, ale święto, ale dopiero po południu, bo wtedy się je kolację i czeka na pierwszą gwiazdkę i dzieli się opłatkiem. No tak, jedna Pani idzie do pracy, a druga smacznie śpi. To już wiem, że nie dla wszystkich to święto. To podejrzane, dlaczego ja nic o tym nie wiem? W tym domu wszystko dzieje się bez mojej wiedzy!


A w ogóle to nie tylko dzisiaj jest święto, tylko jeszcze przez dwa dni będzie. Wszyscy się cieszą. No dobra, niech będzie, tylko niech to nie zaburzy mojego rozkładu dnia. Nie wiem, czy to wszystko mi się podoba.


Podobno u mojej koleżanki Flavii w wannie pływają jakieś karpie. A Flavia siedzi na brzegu i usiłuje je złowić. Zaglądam do naszej wanny, ale tu nic nie ma. Co prawda nie wiem, co to jest to karpie, ale skoro Flavii się to podoba, to pewnie jest to niezła zabawka. Flavia jest o wiele starsza i mądrzejsza ode mnie. Dlaczego nic mi nie powiedziała o jakichś świętach? Muszę z nią o tym porozmawiać przy okazji następnej wizyty.


10:00


Nadciągnął kataklizm. Pani wyciągnęła to ryczące pudło zwane przez nią odkurzaczem i huczy po całym mieszkaniu. Siedzę schowana i przeczekuję – co innego mi pozostało. W moim własnym domu! Nie podobają mi się te święta.


 10:30


No dobra – święta nie są aż takie złe.


Siedzę na krzesełku w kuchni a Pani podsuwa mi co jakiś czas różne smakołyki. No i wszystko tak ładnie pachnie. Może to ten opłatek? I jest tak przyjemnie cieplutko. I nawet na oknie zrobiło się mleko! Rzeczywiście – jakieś te święta magiczne. Jak szybko pobiegnę to może uda mi się liznąć choć troszkę, tak by nikt nie widział…


To mleko jest jakieś podejrzane. Nie pachnie jak mleko, tylko jak okno i smakuje też jak każde inne okno. To chyba jednak nie magia. Potłukłam sobie nosek.


Pan mnie woła na balkon. No dobra, balkon jest OK. – Biegnę, a tu znowu mleko! Zwały mleka na balkonie! Tylko jakieś stałe to mleko, a w miseczce jest zawsze płynne. Postanowiłam być ostrożna. Mleko na oknie też wyglądało zachęcająco, a wcale nie było mlekiem. Podchodzę. Najpierw próbuję jedną łapką. Delikatnie. Mokre. No dobra, mleko też jest mokre. Podsuwam pyszczek i wącham ostrożnie. Pachnie dziwnie. Nie jak mleko. Pan mówi, że to śnieg i że ze śniegu jest wiele pociechy, bo można lepić bałwana i rzucać się kulkami i na śniegu można jeździć na sankach, albo nartach…


Nie wiem co to sanki i narty, ani co to bałwan, ale nie brzmi to zachęcająco. Troszkę jestem zdegustowana. Myślałam, że to ciepłe mleczko, a to zimne coś i mokre i podwiewa mi ogon. Wracam do domu. Balkon dzisiaj nie jest dobrym miejscem. W kuchni na krzesełku było o wiele przyjemniej.


12:00


I znowu coś bez mojej wiedzy! Wstawili tu to coś takiego, takiego… Duże to, zielone i ma pełno błyszczących kulek. Zajmuje okropnie dużo miejsca. Nie muszę chyba dodawać, że miejsca niezbędnego mi akurat dzisiaj do zasłużonego wypoczynku. Nikt się tu ze mną nie liczy! Gdzie jest moja Pani? Muszę się jej poskarżyć. Tymczasem obrażę się na Pana i drugą Panią i demonstracyjnie prychnę na to coś.


Podeszłam powoli z podniesionym ogonem, na sztywnych łapkach, żeby nikt nie miał wątpliwości, że wcale mi się to coś nie podoba. Au! Kłuje w dodatku. Ale całkiem miło pachnie. Ten zapach coś mi przypomina, ale niezupełnie wiem co.


Jednak całkiem przyjemne to coś. Pan mówi, że choinka. Może być choinka. Zapach jest bardzo przyjemny. Aż chce się przy tej choince siedzieć. No i te kolorowe kulki. Śmieszne. Żyją w nich takie same kotki jak ja, tylko, że jedne są złote, jedne czerwone, inne srebrne, wszystkie łączy jedno – mają okropnie wielgachne nosy. Hi, hi, czy ktoś widział takie wielgachne kocie nosy? O! I jak pacnę którego łapką, to on paca mnie! Nie jest taka zła ta choinka. Jednak.


13:00


Moja Pani wróciła z pracy. Tak wcześnie! Rzeczywiście jakiś magiczny dzień. Świetnie, zaraz musi mi wytłumaczyć jeszcze raz i porządnie, o co w tym wszystkim chodzi. Biegnę poplątać się jej między nogami, żeby widziała, że się cieszę z jej powrotu.


13:30


Już chyba wiem trochę więcej. Jutro jest rocznica narodzin jakiegoś okropnie ważnego Pana. Jest tak ważny, że na prawie całym świecie ludzie z tej okazji cieszą się przez dwa dni. Pani mówi, że ten Pan na pewno lubił koty, więc ewentualnie mogę się zgodzić na święta. Co prawda nikt tego ze mną nie konsultował, ale Pani mówi, że w domu mojej koleżanki Flavii też się obchodzi święta, i ona je całkiem lubi, więc niech będzie. Ja też je mogę lubić. Poza odkurzaczem na razie zdarzyły się całkiem przyjemne rzeczy. Nawet ten śnieg nie był taki zły. Całkiem ładny, a Pani się z niego tak cieszy, więc niech będzie – mi też się podobał.


16: 00


Już po obiadku i krótkiej drzemce. Pani prasowała obrusy. Były wielgachne, więc zajęło to dużo czasu. A ja mogłam się pobawić sznurem od żelazka. To jest dopiero zabawa! Sznur jeździ raz w jedną, raz w drugą stronę. I trzeba być szybkim i zwinnym, żeby go złapać.


No a później pomagałam Pani pakować prezenty. To dopiero przyjemne! Dużo różnych pudeł i papierów. Można do nich wskakiwać, owijać się, chować, tak, żeby nikt mnie nie widział, a potem nagle wyskakiwać i krzyczeć: „Niespodzianka!” No i jeszcze były różne wstążki i kokardki, za które można ciągnąć i rozwlekać je aż do przedpokoju. Pani mówi, że wcale jej w ten sposób nie pomagam, ale ja wiem, że ona się tylko tak ze mną droczy.


18:00


Nagle wszystko zrobiło się bardzo uroczyste. Z głośników płynęła spokojna muzyka. Nie w moim typie, ale to podobno kolędy i tak trzeba. Na stole paliła się świeczka, a obok talerzy leżało sianko. Pachniało prawie tak ładnie jak choinka. Wszyscy zaczęli składać sobie życzenia i w końcu zobaczyłam na własne oczy, co to ten opłatek. Nie był zbyt smaczny i przykleił mi się do pyszczka. Siedziałam jednak grzecznie z podwiniętym ogonkiem i jakoś tak mi było przyjemnie i sympatycznie, bo wszyscy się uśmiechali i przytulali a ja byłam głaskana i smyrana za uszkami. Mrrau.


No i leżałam cały wieczór przy Pani, która podsuwała mi kawałki smacznej rybki. A później wszyscy zaczęli rozpakowywać prezenty, które wcześniej pakowałyśmy z Panią. I znowu mogłam bawić się papierami, wstążeczkami i pudełkami. A najlepsze, że ja też dostałam prezent! Mysz! Czy mogę ją rozszarpać już teraz, czy też powinnam troszkę odczekać?



I nie były te święta takie złe, jak myślałam rano. Całkiem to było przyjemne, że wszyscy siedzieli razem przy stole, i wspólnie jedli kolację i uśmiechali się do siebie. Pani mówi, że to taka tradycja i że za rok to się znowu powtórzy. A jutro ma być jeszcze przyjemniej! No i Pani nie idzie do pracy ani na uczelnię, więc będziemy mogły pobawić się razem i razem pomruczeć.


Tylko jedno nie daje mi spokoju. Podobno o północy mam przemówić w języku moich Państwa! Czy to aby normalne? Czy szanującemu się kotu wypada? Podobno to też taki rodzaj magii. Ale chyba nie wierzę za bardzo w tą magię. W końcu mleko na oknie nie było mlekiem. Ale może sprawi im to przyjemność, że przemówię w ich języku? Moja Pani mruga do mnie i mówi, że to przecież niepotrzebne, bo my się doskonale rozumiemy. No właśnie! Na wszelki wypadek nie zgadzam się na udział w tym eksperymencie i po prostu prześpię północ. Jak to kot.


Komentarze

  1. Czasami bardzo miło jest znaleźć coś, co zrobiło się czy tam napisało jakiś czas temu, również dłuższy. Ja lubię odnajdywać w czeluściach mojego komputera stare zdjęcia, które kiedyś zrobiłem. O niektórych pamiętam, niektóre czasem zaskakuję. Widzę w nich błędy, to co kiedyś było ważne dla mnie... To miłe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że się z nami podzieliłaś takim ciekawym tekstem :) Fajnie się czytało :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja uwielbiam wykopywać starocie. Zdjęcia szczególnie, pamiątki, stare zapiski. Czasem się za głowę łapię, ale czasem aż się łezka w oku zakręci

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic