Przejdź do głównej zawartości

Boysband z dawnych lat

Chciałam napisać, że w latach 80-tych i 90-tch zakwitła moda na boysbandy i rozhisteryzowane, platonicznie zakochane nastolatki. Ale nagle uświadomiłam sobie, że to nieprawda, że w każdej epoce muzycznej istniały zespoły męskie, które powodowały drganie serc u żeńskiej widowni :) Może przez mniejszy zasięg mediów, nie były tak globalnie popularne, jak później, no i przede wszystkim potrafili grać i śpiewać (nooo, w zdecydowanej większości)...


Zmierzam jednak do wyznania, że ja też w czasach, gdy byłam piękna i młoda (hihi), a na pewno szczuplejsza, byłam fanką boysbandu. Hmmmm, właściwie, to dwóch... No dobra, przyznam się - jak byłam jeszcze młodsza to uwielbiałam zespół Take That i Robbiego Williamsa. Z koleżankami znałyśmy na pamięć ich piosenki, ba, nawet pisałyśmy o nich powieść w kawałkach, której strzępki chyba jeszcze leżą gdzieś u mnie w domu. Nawet napisałyśmy list do ich fanklubu (z pomoca naszej anglistki) i drżałyśmy z ekscytacji, gdy dostałyśmy odpowiedź, że jest im bardzo miło, bla, bla, bla, tu są autografy, bla, bla, bla i możemy zapisać się do fanklubu, albo kupić prześcieradło z wizerunkiem chłopaków za kosmiczną kasę. Łał! Ale, jak ostatnio w radiu usłyszałam: All I do each night is pray... to aż mi się bioderka zaczęły miarowo poruszać, co było sztuką karkołomną, bo właśnie prowadziłam samochód. Zresztą, koncert Robbiego Williamsa, sprzed jakiś dziesięciu lat wspominam bardzo przyjemnie, aż się łezka nostalgii w oku zakręciła :D


Ale jest taki zespół, który pokochałam miłością bezgraniczną i zostało mi do tej pory, choć rozpadł się już dawno, dawno. Faith No More. Wszystkie kawałki, jak leci, bez względu na okres twórczości. Uważałam, że to świetny pomysł i wcale nie przesadzony, nazwać jedną z płyt tytułem Album of the Year. Według mnie, każda mogłaby mieć taki tytuł ;) Oczywiście miłość do Faith No More nie skupiała się już na stronie wizualnej ;) zespołu, chociaż, jakby mi Mike Patton powiedział "cześć", to chyba bym powietrze wokół niego zebrała do słoika, odstawiła na półkę i wielbiła z należytą czcią.


I proszę, mój kochany zespół nie powiedział ostatniego słowa. Właśnie wychodzi płyta, której za cholerę nie potrafię przesłuchać, bo mi się iTunes, czy inny szmelc nie chce ściągnąć (wszystko oficjalnie - nie piracę), a Panowie (bo już chyba nie chłopaki) będą grać koncert w Krakowie. Usłyszawszy nowinę, oszalałam, postanowiłam, że pójdę choćby nie wiem co, po czym przeczytałam po ile są bilety i zapłakałam rzewnymi łzami, bo się sama niepotrzebnie nakręciłam. Na bilety w przedziale od dwóch do siedmiu stów mnie nie stać, zwłaszcza dla dwóch osób. A te za dwie stówy, to pewnie na miejsca w kiblu po drugiej stronie miasta ;)


Ehhh, te problemy ludzi współczesnego świata - nie stać mnie na koncert. Powinnam się cieszyć, że mam co do garnka włożyć, a dziecko nie chodzi obdarte i mogę jej kupić truskawki poza sezonem, nie rwąc sobie przy tym włosów z głowy... Ale jednak jakiś smuteczek jest... A co tam, posłucham sobie przynajmniej płyty, ciesząc się, że coś nowego, pomimo, że się nastawiałam, że już nie będzie.


A na koncert postanowiliśmy iść rodzinnie - Arka Noego gra za dwa tygodnie, Młoda się napaliła. Co prawda ciężko nazwać tą grupę boysbandem, ale jak Tatuś jej dzisiaj puszczał teledyski na jutjubie, to Matylda cichutko powiedziała - Wiesz Tatuś, mnie to się podoba ten chłopak...


A więc już?

Komentarze

  1. Prześcieradło z Roobim... CZAD ;) W sumie czego się nie robi dla zakochanego dziecka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie specjalne prześcieradła i poduszki, żeby dziewczyny mogły przynajmniej pochwalić się, że są w łóżku z idolem ;)
    Chociaż chyba mi wtedy nie bardzo w głowie takie figle skakały :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic