Egzystuję w niej od kilku dni...
W końcówce sierpnia wróciliśmy z nadmorskich wakacji. Były dwutygodniowe, błogie, leniwe i zdecydowanie za krótkie. Ostatniego dnia nikomu nie chciało się pakować i nagle zrobiliśmy się strasznie zmęczeni.
Ale trzeba było wracać. Więc wróciliśmy. Do bloków, do betonu, do skwaru, do braku tlenu, do braku wiatru. Przez pierwszy tydzień miałam ciągle wrażenie, że się duszę. Później płuca jakoś się przyzwyczaiły.
Wróciliśmy i na stole czekała na Młodą niespodzianka - Rożek Obfitości, zwany potocznie Tytą. Dla nie-Ślązaków lub nie-Zagłębiaków wyjaśniam, że w naszym regionie jest zwyczaj,że pierwszoklasiści 1 września idą do szkoły z Tytą, czyli stożkiem, wykonanym z kartonu (kiedyś się robiło samemu i obklejało na kolorowo, teraz w sklepie kupisz gotowe, we wzorki dogodne, także z postaciami z bajek - generalnie szał ciał i oczopląs) i ta Tyta musi być wypełniona słodyczami. Wersja oficjalna jest taka, że jest to symbol wiedzy, którą dzieci w szkole zdobędą. Wersja nieoficjalna, że to osłoda na pierwsze dni szkoły, które mogą być dla pierwszoklasistów ciężkie.
Do zorganizowania Tyty wraz z zawartością zobowiązali się dziadkowie. Dokonałam pomiaru Mojego Dziecka poprzez rzucone hasło: Matyldo, stań w takiej pozie, jakbyś coś przez sobą obejmowała. Matylda stanęła, zmierzyłam jej rozstaw rączek, wyszło, że Tyta ma mieć jakieś 60 centymetrów. Na naszym biurku leżała Tyta długości metra. CAŁA. WYPCHANA. SŁODYCZAMI. Jak ja szłam do pierwszej klasy, to Tyta w dwóch trzecich była wypchana gazetami. Ja wiem, że to były czasy, kiedy kupienie cukierków nie było proste (właściwie wtedy kupienie czegokolwiek nie było proste), ale mi rodzice wciskali kit, że papier po to, by mi nie było za ciężko. Ale wnusi wypchali Rożek na maksa. Dziadek stwierdził, że niech się Młoda uczy, że chodzenie do szkoły jest ciężkie ;) Rzeczywiście - niesamowicie ujmująca argumentacja.
Tytę na rozpoczęciu roku szkolnego nosił głównie Tatuś Młodej, na ramieniu. Wyglądał, jak zbój z maczugą. Tyle, że zarośnięty nie był.
Matylda chyba też była przejęta szkołą i pierwszym dniem, bo 1 września oznajmiła mi, że ona się nauczyła mówić "r". 31 sierpnia jeszcze nie umiała. Ale od pierwszego dnia szkoły nagle okazało się, że "Krór Karor kupił krórowej Karorinie korare kororu korarowego." "R" było wszędzie. Poza tym Młoda była zdegustowana, że jeszcze nie było lekcji. Ohmajgad! Rośnie mi w domu kujon ;) Ale klasa i wychowawczyni Matyldzie zaszły. Po pierwszych dniach jest zadowolona. Tylko nie chce jej się odrabiać zadań domowych, bo szlaczki są trudne i nudne....
Z plotek ogólnoszkolnych - w pierwszym tygodniu lekcji który trwał trzy dni - jeden pierwszoklasista zdążył już kogoś pogryźć lub pobić, nie wiem na sto procent. W każdym razie trafił na dywanik do dyrektora szkoły. Po trzech dniach. W mojej duszy, obawa o bezpieczeństwo Młodej miesza się z lekkim podziwem nad szybkością, z którą chłopczyk zadziałał ;)
Za to Młodą znają już wszystkie świetlicowe wychowawczynie, bo jak twierdzą - jest urocza. Na świetlicę chodzi jakieś dwie setki dzieciaczków, więc trochę mi dusza puchnie z dumy, że mam urocze dziecko :D
Totalnie nowa rzeczywistość - Matylda w szkole. Kurczę, jej przecież jeszcze niedawno nie było na świecie, a zaraz się okaże, że podstawówkę już kończy... Znowu czas ucieka jak dzikus...
Komentarze
Prześlij komentarz