Kończy się już drugi miesiąc pierwszej klasy. Młodej się nawet podoba, nie ucieka z piskiem i wrzaskiem, choć trochę marudzi przy odrabianiu lekcji, ale całościowo stwierdzam, że jest dobrze.
Po mniej więcej dwóch tygodniach nauki okazało się, że największy wpływ na Matyldę mają lekcje religii (chrześcijańskiej, przynajmniej na razie;)). Tytułem wstępu wyjaśnię, że nie jesteśmy z Lubym religijnie "zaawansowani", do tematu podchodzimy raczej luźno, ale żeby Młoda poznała to i owo, chodzi zarówno na religię, jak i etykę. Poza tym staramy się ją uświadamiać o wielości wierzeń na świecie, dlatego przerabialiśmy z Matyldą już fragmenty Bibli, Koranu, jakieś zaczątki judaizmi, buddyzmu, hinduzimu, rodzimowierstwa (czy ja to dobrze odmieniam?), mitologii skandynawskiej, a ostatnio na tapecie są mity greckie w formie audiobooka. I nagle sobie uświadamiam, jakim w zakresie religii jestem tukiem niedouczonym...
Wracając jednakże do tematu przewodniego...
Wpływ religii objawił się tym, że Młoda przez kilka dni uparcie rysowała krzyże. I ukrzyżowanego Jezusa. Hmmm, no dobra, chyba nią nieźle szarpnęło, skoro tak uparła się na ten motyw w malarstwie i sztuce ;) ale jednak po kilku dniach nie wytrzymałam i mówię: - Mysza, bo wiesz, jakby nie patrzeć to uparcie rysujesz martwego człowieka. Trochę to smutne. Nie mogłabyś namalować czegoś weselszego?
Dziecię się nie zraziło, nadal rysowało krzyż, Jezusa tyle że wśród kwiatów, żeby było ładniej i weselej. No rzeczywiście - kwiaty są dobre na wszystko.
Jeden, wyjątkowo udany rysunek, Matylda starannie wycięła i powiesiła na tablicy korkowej nad swoim biurkiem. A Matka, jak to Matka, raz na jakiś czas musi dać upust swoim emocjom i nawrzeszczała na Dziecko o coś, nie wiadomo, o co, właśnie przy owym biurku. Wrzaski moje były nieskuteczne, bo Bestia spokojnie powiedziała: - Mamo, nie krzycz na mnie. Jezus na Ciebie patrzy.
Nie żebym czuła presję, czy coś, ale jakoś się zamknęłam...
Komentarze
Prześlij komentarz