Przejdź do głównej zawartości

Bestia chodzi do szkoły - odcinek 21

Kończy się już drugi miesiąc pierwszej klasy. Młodej się nawet podoba, nie ucieka z piskiem i wrzaskiem, choć trochę marudzi przy odrabianiu lekcji, ale całościowo stwierdzam, że jest dobrze.


Po mniej więcej dwóch tygodniach nauki okazało się, że największy wpływ na Matyldę mają lekcje religii (chrześcijańskiej, przynajmniej na razie;)). Tytułem wstępu wyjaśnię, że nie jesteśmy z Lubym religijnie "zaawansowani", do tematu podchodzimy raczej luźno, ale żeby Młoda poznała to i owo, chodzi zarówno na religię, jak i etykę. Poza tym staramy się ją uświadamiać o wielości wierzeń na świecie, dlatego przerabialiśmy z Matyldą już fragmenty Bibli, Koranu, jakieś zaczątki judaizmi, buddyzmu, hinduzimu, rodzimowierstwa (czy ja to dobrze odmieniam?), mitologii skandynawskiej, a ostatnio na tapecie są mity greckie w formie audiobooka. I nagle sobie uświadamiam, jakim w zakresie religii jestem tukiem niedouczonym...


Wracając jednakże do tematu przewodniego...


Wpływ religii objawił się tym, że Młoda przez kilka dni uparcie rysowała krzyże. I ukrzyżowanego Jezusa. Hmmm, no dobra, chyba nią nieźle szarpnęło, skoro tak uparła się na ten motyw w malarstwie i sztuce ;) ale jednak po kilku dniach nie wytrzymałam i mówię: - Mysza, bo wiesz, jakby nie patrzeć to uparcie rysujesz martwego człowieka. Trochę to smutne. Nie mogłabyś namalować czegoś weselszego?


Dziecię się nie zraziło, nadal rysowało krzyż, Jezusa tyle że wśród kwiatów, żeby było ładniej i weselej. No rzeczywiście - kwiaty są dobre na wszystko.


Jeden, wyjątkowo udany rysunek, Matylda starannie wycięła i powiesiła na tablicy korkowej nad swoim biurkiem. A Matka, jak to Matka, raz na jakiś czas musi dać upust swoim emocjom i nawrzeszczała na Dziecko o coś, nie wiadomo, o co, właśnie przy owym biurku. Wrzaski moje były nieskuteczne, bo Bestia spokojnie powiedziała: - Mamo, nie krzycz na mnie. Jezus na Ciebie patrzy.


Nie żebym czuła presję, czy coś, ale jakoś się zamknęłam...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic