Przejdź do głównej zawartości

Bezradność

Nic mnie tak w życiu nie wkurza, jak właśnie bezradność. Czekanie. Brak możliwości zrobienia czegoś konstruktywnego, a w zasadzie czegokolwiek. Zwłaszcza, gdy moja bezradność wynika z czyjegoś chamstwa, ignorancji i debilizmu. Oraz olewactwa.


Dziś rano byłam totalnie bezradna.


Odprowadziłam Młodą do szkoły i ze zdumieniem odkryłam, że jest za piętnaście ósma, jest więc szansa, że po raz pierwszy od miesiąca nie spóźnię się do pracy! ostatni raz nastąpiło to gdy Mąż jechał na konferencję, potrzebował samochodu, zostałam więc odwieziona do pracy jako pierwsza, dopiero potem zawoził Matyldę do szkoły. Z ręką na sercu - było to w połowie listopada. Nawet jak uda nam się wyjść o odpowiedniej porze z domu (co przeważnie się nie udaje), to trafiam na korek. Także na dwa lub trzy korki mi się zdarzyło. Na autostradzie! Codziennie. Ponieważ stało się to pewną normą, przestałam się tym jakoś specjalnie przejmować. W końcu, Szef mój do pracy na ósmą nie przychodzi, a o tym blogu chyba nie wie ;) Poza tym - czymże jest te 10 minut spóźnienia w porównaniu do jakości pracy przez pozostałe 7 godzin z kawałkiem? :D Skromność to moje drugie imię.


Wracając do tematu bezradności - biegnę ja do auta pozostawionego na parkingu i co widzę - inne auto za kuprem mojego ustawione tak, że wyjechać nie mam bata. No dobra, myślę, pewnie ktoś dziecko do szkoły poszedł zaprowadzić i zaraz wróci i odjedzie. Bo przecież trzeba by być skończonym idiotą, żeby tak kogoś zastawić, zwłaszcza, że w zasadzie ów idiota zaparkował na środku wąskiej, bo wąskiej, ale jednak drogi, w miejscu gdzie droga zmieniała się w mały placyk przed wejściem do bloku. Pomyślałam, że niestety moje szczęście było przedwczesne - na ósmą do pracy nie dojadę. Ale czekam grzecznie, czekam, aż ten ktoś wróci i przestawi albo odjedzie, bo w głowie mi się nie mieści, że można tak na dłużej.... A jednak, wybiła godzina ósma, w szkole zadzwonił dzwonek, nikt się nie pojawił, straciłam więc nadzieję, że to parkowanie tymczasowe i trafił mnie szlag. Z mojej prawej - ściana, z mojej lewej - inny samochód, za mną - pozostałości po ciołku bezrozumnym, przede mną dziura, krawężnik, krzaczory i trawnik. Krzaczory niby z dziurą, w sensie, że nie cały przód mi zastawiały, ale jednak żywopłot, więc to nie miękkie. Poza tym krawężnik wysoki, noż kurczę zniszczę sobie samochód. Dlaczego mam niszczyć samochód przez imbecyla?


Telefon do Męża, coby mi wyszukał do kogo mam dzwonić - na policję, czy na Straż Miejską, w międzyczasie spotkałam koleżankę (w zasadzie to ona mnie, bo byłam niejako unieruchomiona. To znaczy miotałam się wokół samochodu, ale generalnie w jednym obszarze). Koleżanka powiedziała co myśli o takim parkowaniu, ale poszła dalej, córkę do żłobka zawieźć. Swoje komentarze rzucali też przechodzący mieszkańcy bloku, dając mi różne rady, głównie te same - dzwonić na policję albo na Straż. Jeden Pan mi nawet numer do Straży Miejskiej wyszukał i radzić, żeby nie odpuszczać, bo ten, co zastawił to codziennie kogoś zastawia. Taka świnia z niego. To znaczy, przepraszam, nie chciałabym obrażać nierogacizny...


Hmmm - super, tylko wiecie co? Ani Straż Miejska, ani Policja nie poczuwała się do odpowiedzialności, żeby przyjechać, spisać, jakiś mandat wystawić za stanie na środku drogi, holowanie zamówić na koszt idioty - no przecież na pewno mają kontakt z jakimiś firmami od holowania. Nieeee, oni nie wiedząąąąą, to droga wewnętrznaaaa, to może spółdzielniaaaaa, oni nie od tegoooo, nie mają ludziiiii, numer rejestracyjny debila ich nie interesujeeeeee. Noż k...a mać. pozytywne nastawienie służb mundurowych i chęć pomocy zwykłemu obywatelowi.... Ha, ha. Żarcik.


Pani w spółdzielni zaczęła na mnie krzyczeć, że pierwszy raz ktoś od niej wymaga załatwiania odholowania samochodu. Daleko posunięta nadinterpretacja moich słów. Byłam już totalnie zła, zniechęcona i na pani się skupiło. Nie - nie nakrzyczałam na nią, ale bardzo spokojnie wyjaśniłam, co myślę o ludziach, którzy podnoszą na mnie głos. Wszystkie służby olały temat, to znaczy w danym momencie, bo nie wiem, może dwie godziny później ktoś z nich tam przyjechał i coś zrobił?


Warczałam na wszystkich, w zasadzie to głównie na Męża, jakby on był winien... Kolejne rady osób z tego bloku zaczynały mnie irytować coraz bardziej, zwłaszcza, że jakby się chyba umówili i jechali na jednej zdartej płycie. Usiłowałam wymyśleć co zrobić i czy w ogóle jechać do pracy, bo już mi się nic nie chciało. Zaczęłam rozpatrywać podpalenie pobliskich krzaków, żeby przyjechała Straż Pożarna i staranowała wóz kretyna. Ale po pierwsze mogliby przy okazji uszkodzić mój samochód, a poza tym nie będę porządnych chłopaków angażować w głupoty.... Niedaleko robotnicy kładli chodnik i też myślałam, czy nie daliby rady tego samochodu na przykład przenieść, za flachę, ale to jednak nie był maluch, a panowie na krzepkich nie wyglądali.


Na szczęście wróciła koleżanka, spojrzała krytycznie na krzaczory przed moją maską i dodała mi otuchy - Przejedziesz.


No dobra, uwierzyłam jej na słowo. Wsiadłam do samochodu i przejechałam na milimetry przez dziurę w krzakach, zryłam mokry trawnik, zawróciłam na chodniku i wyjechałam przez prowizoryczne przejście dla pieszych. Tylko niestety o ten krawężnik zahaczyłam i łupnęłam konkretnie zderzakiem. Na szczęście przeżył. Okazało się, że mam strasznie mało wiary w moje umiejętności oraz fatalną ocenę odległości, bo pół godziny wcześniej byłam pewna, że przez krzaczory nie przejadę. Może to też kwestia odpowiedniego poziomu adrenaliny w organizmie.


Zemstę zrealizowałam telefonicznie z pracy, tylko, że nie wiem niestety, jak i czy została zrealizowana. No cóż, przeżyję ten brak satysfakcji. Zacznę jednak wozić ze sobą naklejki o porównywaniu jakości parkowania do pewnych części ciała, klej, którym mogłabym komuś zakleić zamki i banany, które mogłabym wkładać do rur wydechowych. Może wymyślę coś jeszcze, bo dziurawienie ludziom opon scyzorykiem jest zbyt banalne.


No i wracam do tej bezradności. Jest jełop, kretyn i idiota. Działa wbrew przepisom prawa, zasadom dobrego wychowania i zdrowego rozsądku. Utrudnia Ci życie w sposób poważny. I nikomu ze służb, które powinny coś z tym zrobić nie chce się tym zająć. Po prostu NIE CHCE. Ten ton głosu dyżurnych i pani w spółdzielni, ta maniera, te próby wymigania się od zrobienia czegokolwiek. Radź sobie człowieku sam... A człowiek bezradny, bo człowiek człowiekowi jełopem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic