Odzew numer 1 - a więc matura!
Odzew numer 2 - wcale nie kwitną, przynajmniej nie u mnie, jakieś te kasztany zielone, owszem, ale nie kwitnące! Coś z pogodą nie tak.
Ale o maturze chciałam. Bo tak sobie z ciekawości zajrzałam do arkuszy z polskiego i zastanawiam się cały czas czy bym taką maturę zdała. No ba! :D Nie no, jasne że bym zdała. Nie jakiś tam ze mnie geniusz, ale jednak pytań jest sporo, teksty źródłowe są, więc coś się tam sklecić da. Dla mnie nie taki problem, a maturzyści to chyba na bieżąco są i hasło "związek frazeologiczny" nie powinno być im obce. Ja zdawałam maturę systemem - pięć tematów, wybierz sobie dziewczę jeden i napłodź składnie co najmniej 6 kartek tekstu, w miarę płynnie, logicznie, bez kreślenia, tak, żeby toto miało wstęp, rozwinięcie i zakończenie i przynajmniej było w jakimś stopniu związane z tematem przewodnim. Dla mnie aż taki problem to nie był, ale jak ktoś pisać nie lubił, to kiepsko. Poza tym trzeba się było odwoływać do wielu tekstów, co z drugiej strony dawało możliwość zręcznego ominięcia tego, czego się nie lubiło, albo nie znało.
Ciekawa jestem, jaki rodzaj zadań Matylda będzie miała na maturze. Bo to się jeszcze może parę razy pozmieniać.
Pamiętam, że dosyć przeżywałam; że przed maturą ścięłam włosy, a jest przesąd, że się nie powinno; że miałam czerwoną podwiązkę na szczęście; że na sali gimnastycznej kolega częstował wszystkich czekoladą, za nim sunęła nasza polonistka, tłumacząc mu, że nie powinien ruszać tyłka z ławki, ale sama też załapała się na kosteczkę; pamiętam, że na polskim padał deszcz i strasznie monotonnie stukał o szyby; siedziałam w ostatniej ławce i rzucałam w koleżankę gumką do gumowania, bo chciałam coś tam z nią skonsultować, gumka wpadła pod kaloryfer i już nigdy jej nie odzyskałam; o czym pisałam - zabijcie mnie nie wiem - może coś tam o opisach przyrody, to już jednak trochę dawno było... A na matematyce pamiętam, że siedziałam w pierwszej ławce, ale tu już byłam mocna, chociaż zadanie na szóstkę mnie rozwaliło bo było z prostopadłościanów i czymś związanym z objętością kuli wpisanej w prostopadłościan - jakoś przestrzeń w matematyce mnie nie fascynowała. Za to niesamowicie szybko i łatwo bachnęłam zadanko z prawdopodobieństwa, którego przed maturą nie umiałam zakumać. I pamiętam, że dałam odpisać jedno zadanie koledze, który siedział za mną w ławce, za co otrzymałam hołdy dziękczynne; pamiętam, że kupiliśmy sobie na maturę takie same długopisy i jeden daliśmy naszej matematyczce, żeby jej się "dobrze sprawdzało"; że mieliśmy umówione miejsce w toalecie, gdzie ukryliśmy kartkę, na której pisaliśmy sobie odpowiedzi, przy czym kolejność wychodzenia do toalety też mieliśmy z góry ustaloną i siku wcale nie było ważne, tylko te odpowiedzi, żeby spisać na karteczce...
Tylko tyle pamiętam - wrażenia, rozmyte pojedyncze obrazy, dźwięk deszczu...
Potem były jeszcze ustne - ale to już jakoś tak przez mgłę... Czas już mi nieco wszystko zamazał. A może to moja skleroza.
Tak mi się wtedy romantycznie wydawało, że ta matura, to taki krok milowy. No może nie aż tak bardzo, że ho ho! ale jednak coś dużego. A potem poszłam na studia i każdy egzamin po zakończeniu semestru, to było jak taka mała matura. Odarłam się z romantycznych złudzeń ;)
Takie wspominki dzisiaj. Za maturzystów trzymam kciuki :D
No popatrz, w naszych rejonach również nigdy w czasie matur nie kwitły kasztany. Moje wspomnienia są jeszcze bardziej mgliste, ale to przez to, że jestem bardziej wiekowa od Ciebie, dlatego dobrze, iż opisałaś to co pamiętasz :)
OdpowiedzUsuń