Gromy na mnie pewnie spadną, ale nie jestem fanką piłki nożnej. W związku z tym Euro nie oglądam, chociaż bardzo się ciesze, że polska drużyna bierze udział i ciśnie do przodu. A skąd o tym wiem? Z internetu też i owszem, ale jednak internet jest już w tym wypadku wtórnym nośnikiem informacji.
Otóż wyniki meczów znam, bo upał jest i ciepło i okna pootwierane w domach i się niesie. Dźwięk i kibicowanie.
Jak Polska grała z Irlandią, to akurat mknęłyśmy z Młodą przez osiedle na rowerze - to znaczy Młoda na rowerze, ja za nią truchcikiem, że niby taka jestem wysportowana. ;) I nagle doszedł nas ryk wielu tysięcy gardeł, bo między blokami dźwięk się odbija i zwielokrotnia. - Co to mamusiu? - zainteresowało się Moje Dziecko. - To Polska strzela gola, kochanie.
Kilka dni później, Mąż wrócił z treningu i zdziwiony pyta, czy dzisiaj jakiś mecz, bo na ćwiczeniach same baby. Wyjaśniłam, że gramy z Niemcami i na słuch jest 0 - 0, bo cisza po osiedlu grobowa płynie, wrzasków szczęścia brak, ale i jęków rozpaczy też nie słychać, no i nikt przez okno telewizora jeszcze nie wyrzucił...
Przy meczu z Ukrainą, dotleniałyśmy się z Młodą na placu zabaw, Młoda biegając z koleżankami, ja z nosem w książce. Nagle plac zabaw opustoszał z dzieci płci męskiej oraz tatusiów, co przypomniało mi, że dzisiaj znowu mecz. Wyniku nawet nie musiałam przewidywać, został mi podany na tacy. Po golu, jeden z kibicujących mieszkańców naszego osiedla wyleciał na balkon w samych gatkach i ryknął: - Polska - Ukraina 1 - 0!
Jak pisałam już wcześniej, między blokami echo się niesie, więc na bieżąco byłam nie tylko ja, ale i inne panie na placu zabaw, zapewne wszyscy przechodzący i przejeżdżający niedaleko, a także sprzedający i klienci pobliskich sklepów. Pan w gatkach na balkonie na szóstym piętrze objawił się co najmniej jako średniowieczny herold.
Kolejny mecz zastał nas w Dziczy. Akurat przebywaliśmy w ogródku, gdy doszły nas okrzyki, niesione wiatrem, z co najmniej trzech domów dalej. Okrzyki były dosyć jednostajne w swoim brzmieniu i budziły jednoznaczne skojarzenia z paniami negocjowalnej cnoty. Spojrzeliśmy po sobie, zastanawiając się, czy to objawy zwyczajnej patologii, czy też mecz? Postanowiliśmy odpalić tv i okazało się, że prowadzimy 1 - 0. Siedemdziesiąta któraś minuta meczu. - Oh - zaprorokował Mąż - kilkanaście minut do końca, to się jeszcze wiele może zmienić.... No i wykrakał, bo przybiegł Szwajcar, skoczył, obrócił się i wbił. - Oooo, no proszę, nawet nie jestem zła, bo ładnie im strzelił - prawdziwa ze mnie fanka piłkarska :D
A dzisiaj to wiem, że mecz późno i liczę na to, że zastanie mnie z nosem w książce. Ale wewnętrznie to kibicuję bardzo i trzymam kciuki. I ja wiem, że się internet tak nabija trochę z niektórych piłkarzy, ale pamiętajcie, że jak nasi, niby najlepsi, jeszcze nic nie pokazali, to może to nie jest ciamajdowatość, tylko taktyka na następne mecze?
ja mam same testosterony w domu więc ja to nawet mam atrybuty pod ręką czyli browar, flagi i szaliki. I nie sezonowe. Rozgrywki ligowe. Fazy. Transfery i tabele. Plus wrzaski też, a jakże. Sama czasem wrzasnę i w Testosteronach jest nagła cisza. Wszyscy jesteśmy drużyną narodowa wszak :P
OdpowiedzUsuńech... może za cztery lata może dojdziemy dalej :)
OdpowiedzUsuńJa kiedyś lubiłam oglądać mecze, jeśli były pretekstem do spotkania towarzyskiego ze znajomymi. Oglądanie meczu dla meczu mnie nie fascynuje. Ale koszykówkę, czy siatkówkę, to i owszem, owszem...
OdpowiedzUsuńByłoby super :D Przez cztery lata będziemy trzymać kciuki?
OdpowiedzUsuń