Jak ostatnio pisałam, miotam się, ze względu na mnogość moich pragnień zderzonych z brutalną rzeczywistością, objawiających się brakiem czasu.
Między innymi pragnę założyć drugiego bloga, takiego bardziej podróżniczego, bo moja rodzinka lubi podróże, odkrywanie i nowe miejsca, a jeszcze bardziej fotograficznego, bo moja rodzinka lubi pstrykać, komponować i kadrować :) A na tym blogu nie mogę wstawiać fotek bo mi system krzyczy, że przekraczam dozwolone miejsce. Foch i wywracanie oczami...
Jakiś czas temu, na oko rok temu, postanowiliśmy z Lubym nabyć aparat. Nowy, lustrzany i cyfrowy. Poprzedniego Olympusa mieliśmy już ponad 6 lat, a był kupiony jako używany i co prawda robił piękne zdjęcia krajobrazowe przy słonecznej pogodzie, ale do fotografowania dzieci w trakcie zabawy, przy sztucznym oświetleniu się już nie nadawał. Na zdjęciach były same smugi, co symbolizowało szybkie przemieszczanie się dzieci z jednego miejsca w drugie :D
Po ponad pół roku poszukiwań, wybraliśmy w końcu odpowiednią dla nas markę i model, którą to decyzję zmieniliśmy w ciągu praktycznie jednego dnia :D Nie ma to jak być zdecydowanym i przekonanym co do swoich wyborów. Za to sam proces kupna trwał ponad tydzień, bo zamawialiśmy przez internet, czekaliśmy na dostarczenie do sklepu, w sklepie załatwialiśmy kredyt i raty, bo na całość nas nie stać, zwłaszcza z perspektywą bliskiego remontu generalnego, raty trwały, okazało się, że Mąż ma nieważny dowód, a na moim zaświadczeniu o zarobkach brakuje numeru telefonu do pracodawcy, co jest rzeczą niezmiernie istotną i brak tego elementu świadczy o braku mojej wiarygodności kredytowej. Ohmajgad - zawalił mi się światopogląd... 8-O ... Jakoś ten kredyt załatwiliśmy, ale trwało to ponad dwie godziny, Matylda miała w planie rozsadzić sklep :D Do sklepu jednak musieliśmy wrócić jeszcze dwa razy, bo okazało się, że torba, która była w zestawie nie mieści w sobie aparatu, co odkryliśmy po powrocie do domu. To znaczy, jak się uparłam, to zmieściłam, ale doszliśmy do wniosku, że z takim uporem, to albo nam się ekran wyświetlacza porysuje, albo zamek w torbie szlag trafi. No chyba nie po to dają torbę do zestawu, żeby upychać na chama. W asortymencie sklepu nie było toreb, które by nas satysfakcjonowały, trzeba było zamawiać z centrali i musieliśmy wrócić do sklepu dnia trzeciego. Bo my nie możemy załatwić niczego szybko i sprawnie... Fatum...
Odbiegłam jednak od tematu, bo zamierzałam napisać, że Matyldzie daliśmy naszego starego i sfatygowanego Canona, co to już super żylet nie cyka, ale jeszcze parę ładnych fotek na pewno ustrzeli. Matylda od dziecka obserwująca swoich rodziców, którzy wyrywają sobie aparat, była wniebowzięta. Na razie uczy się pstrykać na automacie, myślę, że zagadnienia przesłony i czasu naświetlania zostawimy sobie na później ;) Już nieraz wcześniej się przekonaliśmy, że Młoda oko ma i potrafi kadrować zdjęcia z ręki. Więc, skoro jest taka możliwość, niech się uczy.
A skoro nawet moje dziecko zaczęło pstrykać fotki w ilości sztuk godnej rasowego paparazzo, to najwyższy czas wdrożyć myśli w czyn i założyć drugiego bloga. Nie do poczytania, a do popatrzenia. Obietnica oficjalna złożona w internecie może mnie zmusi do szybkiej realizacji :D
I może w końcu uda mi się przejrzeć i posegregować zdjęcia z wakacji.
Komentarze
Prześlij komentarz