Przejdź do głównej zawartości

Mogłabym zostać reżyserem filmowym

Tak właśnie czuję oglądając niektóre filmy. Wiecie - wizję posiadam. Koncepcję scen i nawet niektóre dialogi mi w myślach się układają. Widzę, jak zacząć, co wrzucić w środek, zbudować napięcie i zakończyć odpowiednią (do filmu) puentą. Takie umiejętności :)


Na przykład taki film o superbohaterach, a właściwie o antybohaterach, jak Suicide Squad - banał. Jakieś 85% amerykańskich (i pewnie nie tylko) filmów akcji opiera się na tym samym schemacie.


Bierzemy więc sobie ekipę herosów/złych drani, która ma uratować świat, Wymyślać ich nie trzeba, posługujemy się postaciami stworzonymi już dawno. Montujemy z nich ekipę w celu - podkreślam - ratowania świata. Ekipę montuje ktoś z organizacji rządowej / wojskowej / wywiadowczej, generalnie nie do końca to trzeba wyjaśniać, ale tajemniczej; mającej swoje wpływy, koneksje i prezydenta USA zapisanego w kontaktach w telefonie pod numerem jeden. Oczywiście ta osoba, w trakcie filmu musi okazać swój wredny i cyniczny charakter, żeby wybielić bohaterów, którzy na tle jej ZŁAAAA zaczynają wyglądać stosunkowo niewinnie.


Ekipę należy przedstawić używając krótkich zajawek, pokazujących ciężkie losy bohaterów, które przywiodły ich do punktu, w którym stoją dzisiaj, koniecznie przeplatając je ujęciami ich teczek personalnych, obowiązkowo rzucanych na stół. Otwartych. Podawać z rąk do rąk nie można, trzeba ciepnąć z rozmachem i zrobić zbliżenie na zdjęcie.


W ekipie musi być oczywiście ktoś do odstrzału na pierwszy ogień, żeby nie było, że ekipa jest niezniszczalna. Dla takiego bohatera nie warto nawet robić zajawki, wystarczy jakieś krótkie zdanie opisowe, rzucone prze właściwie byle kogo, mogłaby być nawet sprzątaczka, to jest mało istotne, człowieka i tak za chwilę nie będzie.


Ekipa oczywiście potrzebuje bezpośredniego nadzoru, więc dorzucamy jej oddział SWAT, albo jakieś inne siły specjalne, przy czym ważny jest dowódca, który w trakcie wspólnych akcji, zaprzyjaźnia się z ekipą, pod koniec filmu są już prawie jak bracia, rzucamy teksty o lojalności, honorze i tym podobne, a reszta oddziału - bezimienna - idzie do odstrzału. Będą efektownie wyglądać ginąc śmiercią różnoraką, odrzucani wybuchami, spaleni lub utopieni, co tam komu w duszy gra. Należy także wybrać, kto z ekipy jeszcze zginie, ale nie tak hurtowo i bezimiennie i na szybkensa, tylko z przytupem, żeby co najmniej 10 do 15 minut seansu zeszło. Śmierć w drugiej połowie filmu się przyda, najlepiej taka z poświęceniem, ratująca życie innych bohaterów, grająca na emocjach widzów, wyciskająca łzy z oczu.


Trzeba jeszcze oczywiście wymyślić, jaki rodzaj ratowania świata ekipa ma uskuteczniać. Tutaj problem jest banalny, Są w końcu przestępcy, terroryści, trzęsienia ziemi, mrówki-giganty-ludojady, kosmici, stwory z innych wymiarów, no do wyboru, do koloru. Może to być problem stworzony właściwie przez organizatorów, gdy jeden członek ekipy się zbuntuje, ucieknie i zacznie robić grubszą rozróbę. Oczywiście niszcząc świat, żeby było co ratować.


Aaaaa! I byłabym zapomniała - obowiązkowo musi być taka scena, jak ekipa idzie razem, ramię w ramię, niektórzy z przodu, niektórzy z tyłu, poustawiani jakoś tak wzrostem, idą w zwolnionym tempie, z determinacja na twarzach, a wokół są wybuchy, albo pada deszcz, ewentualnie w tle księżyc w pełni. To już do wyboru, ale scena w zwolnionym tempie jest koniecznością.


Zakończenie filmu najlepiej niech daje możliwość i nadzieję, na zrobienie kolejnych części, gdyby pierwsza się przyjęła u widowni.


Poszłam na Suicide Squad w celach rozrywkowych, żeby się wyluzować, bo lubię komiksy, bo znam te postacie od dzieciństwa. Obejrzałam film pełen efektów, znanych aktorów, a także płycizn, średnich dialogów i oczywistych schematów.


I wiecie, co? Podobało mi się :D


Taki film do przyjemnego obejrzenia z przymrużeniem oka. A dorzucając parę słów o aktorach - Will Smith nawet, jak gra złego, to i tak wewnętrznie jest dobry i obowiązkowo kocha dzieci, a także nie krzywdzi kobiet. Przy czym jest na tyle sympatyczny, że mu wybaczam. Margot Robbie była genialna, tylko gdzie ona te pistolety chowała? Bo chyba nie w szortach? A Joker niestety nie istniał w tym filmie, co mnie akurat zdziwiło, bo Jared Leto już mnie parę razy przekonał, że grać potrafi. Ale tutaj nie zaiskrzył.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic