Poniżej opisane sytuacje ewidentnie pokazują, że Moje Dziecko weszło w etap "dobra ściema nie zaszkodzi". Ciekawe, kiedy do niej dotrze, że czasami jednak szkodzi, a do przymiotnika "dobra" to tym ściemom jeszcze wieeeeeeeeele brakuje. Chyba, że ona ma taką ogromną sklerozę ;)
I.
Młoda jadła coś, co wymagało doprawienia, pobiegła więc do kuchni po pieprz i sól. Po chwili pobiegła z powrotem, odłożyć akcesoria na miejsce, przy czym zatrzymała się przed półeczką, na której zawsze stoją i spojrzała z głębokim namysłem w dół. Pod półeczką bowiem stały michy Kota. W jednej akurat był świeży obiadek (patrz: gotowe żarcie z saszetki). Młoda bardzo intensywnie posoliła i popieprzyła jadło, po czym zadowolona wróciła do pokoju.
Całą sytuację zauważyłam kątem oka i chwilę potrzebowałam na przetrawienie tego, co zobaczyłam.
- Mysza - pytam się. - Co Ty przed chwilą zrobiłaś?
Widać te paniczne myśli tłukące się w czerepie Młodej, przyznać się, czy nie przyznać, a może lepiej nie, tak na wszelki wypadek, pamiętajmy - dobra ściema nie jest zła.
Oczy się robią wielkie jak spodki, że niby taka zdziwiona, to Matka łatwo łyknie, nad głową aureolka, brzdęk, się pojawia... - Niiiiiiic - odpowiada mrugając rzęsami, co ma podkreślić jej absolutną niewinność. - Mysza, no przecież widziałam, że posoliłaś i popieprzyłaś Kresce obiad. Po co to zrobiłaś? Przecież ja się nie czepiam, tylko się pytam dlaczego?
Dziecko zmienia taktykę - Bo ja chciałam, żeby jej lepiej smakowało! - ryczy, zalewając się łzami, nie dając sobie na spokojnie wytłumaczyć, że przyprawy to nie jest coś, co kot zjadać powinien. Ryczy, omdlewa, wala się bezwładnie po kanapie i podłodze - otchłań rozpaczy. To chyba po to, żeby zatrzeć złe wrażenie :)
II.
Mąż udał się do łazienki, otworzył klapę od kibelka i zakrzyknął: - Ojezusmaria!!!!! odskakując na bezpieczną odległość. Jak się już uspokoił, padło pytanie - Matyldo, co wyrzuciłaś do ubikacji. - Niiiiiic! - tak, właśnie tej odpowiedzi należało się spodziewać. Po krótkiej analizie faktów i małym przesłuchaniu okazało się, że potwór wynurzający się z kibelka to resztka hot-doga. Bo się Młodej wylała na niego woda, więc zamiast wyrzucić do kosza, wyrzuciła do ubikacji, bo tu woda, tam woda, to się jakoś konweniuje. Skończyło się rykiem rozpaczy, bo przecież chciała po sobie posprzątać, a tata zadaje niewygodne pytania.
Opowieść snuł mi wieczorem Mąż, bo ja akurat wtedy wylewałam z siebie siódme poty, dbając o swoją smukłą kibić i jędrne (hahahaha!) pośladki i w odkrywaniu potwora w kiblu nie brałam udziału. - I wiesz - opowiada Mąż, a ja się chichram - otwieram tę klapę, a tam COŚ się patrzy na mnie, bułka rozmokła i pływała taka rozdyźdana, a ze środka wystawała smętna resztka parówki. Zanim zrozumiałem, na co patrzę...
To takie chwile, w których zaczynasz wierzyć w te wszystkie urban legends o wężach wypływających z urządzeń sanitarnych :D Jakby Mój Mąż miał przy sobie jakiś kijaszek, to by pewnie zamordował tego hot-doga z zimną krwią :D
No to się uśmiałam, znaczy Młoda daje z siebie wszystko... a przecież wiele jeszcze przed wami :D wiesz co, Ty tu spisuj wszystkie takie perełki, będę baaardzo wdzięczna, bo jak tak bardzo lubię czytać historyjki z udziałem nieletnich :D
OdpowiedzUsuńZ Matyldą każdy dzień jest dla mnie nowym, ciekawym nieznanym :) Teksty staram się zapisywać - tak powstała seria Rozmów z Bestią, które publikuję w odcinkach :)
OdpowiedzUsuń