Przejdź do głównej zawartości

Święta to nie tylko prezenty

Jak byłam mała, to oczywiście tym, co najbardziej było dla mnie przyjemne w Świętach, to były prezenty. Teraz to też jest dla mnie ważny element, chociaż wolę dawać niż dostawać. Lubię kombinować, co komu może sprawić przyjemność, potem tego szukać, dostać i pakować... A potem sprawdzać reakcję osoby obdarowywanej :D


Ale wracając do tematu przewodniego - Święta to oczywiście rodzina, ciepło i miłość. I cieszę się, że jest to czas, w którym można zwolnić, pozbyć się codziennych obowiązków i spędzić z sobą trochę czasu razem. Oczywiście wszystko po tej szalonej gonitwie przed...


Ale jak już zdejmiemy tą najważniejszą, wierzchnią warstwę Świąt, pod spodem jest równie ważna i niesamowicie dla mnie przyjemna - JEDZENIE!


Taka sfera życia, którą uwielbiam, mniam, mniam.


A Święta to taki okres, w którym je sie potrawy, przygotowywane właściwie tylko raz w roku. Przynajmniej u mnie w domu. I przynajmniej w wigilię, bo w oba dni Świąt jest kulinarna dowolność. No to wyliczam:


Na pewno jest zupa grzybowa. podawana z grzankami. Uwielbiam od dziecka. I w domu moich rodziców jadło się ją raz w roku. Ja osobiście porywam się na nią kilka razy w roku, chociaż muszę przyznać, że ta wigilijna smakuje ciut inaczej.


Moja teściowa robiła co Święta uszka z grzybami. U moich rodziców, nie jadło się żadnego rodzaju pierogów, a szkoda, bo pożarłabym każdą ilość :D Postanowiłam więc włączyć tą potrawę do naszego menu i co roku lepię uszka. I co roku za mało.


Musi być kapusta - nie jedna, ale dwie, jedna z grzybami, druga z grochem. Kiedyś ta z grochem była przeze mnie bardzo niedoceniana, ale z wiekiem mój smak się uszlachetnił :D Teraz nie wyobrażam sobie Świąt bez kapuchy z grochem. Mało dietetyczna potrawa, ale wiecie - tradycja. Kapustę kiszoną z różnymi dodatkami pichcę w trakcie roku, ale grzyby i groch to dodatki typowo wigilijne.


Ziemniaczki, jako dodatek do wszystkiego. To chyba jedyna "potrawa" pospolita i używana na co dzień. Chociaż, akurat w moim domu ziemniaki jemy rzadko, chociaż lubimy, to jednak staramy się gotować zdrowo, a ziemniaki to właściwie tylko takie wypełniacze. No chyba, że są głównym składnikiem dania.


No i oczywiście polska kulinarna tradycja najważniejsza, czyli ryba. I tutaj popełniam pewnie szaloną herezję, bo przyznam się, że u nas nikt nie lubi karpia, więc karpia nie ma. Owszem, jak byłam mała, to karp pływał w wannie, bo kupowało się rybę, wtedy kiedy była rzucona do sklepów, a nie wtedy, kiedy była potrzebna. No więc karp pływał, co roku nadawałam rybce imię i spędzałam większość czasu w łazience na zabawie z nowym zwierzątkiem. Robiłam jej stateczki, czytałam książki, generalnie idylla. Nie pamiętam, co mówili mi rodzice, gdy karp pewnego dnia znikał, ale było to już naprawdę sporo lat temu. W każdym razie jakiejś traumy, że zjadamy w wigilię mojego przyjaciela, nie pamiętam. No i w końcu można sie było normalnie wykąpać w wannie, a nie pluskać w umywalce. Pewnego dnia jednak mi rodzice kupili poza karpiem inną rybę, jaką to nie ważne. Pożarliśmy wszysycy te kawałki, karp odpadł w przedbiegach, nie wytrzymał konfrontacji smaku. Być może ja nigdy nie jadłam dobrze przyrządzonego karpia, może się kiedyś załapię, ale na dzień dzisiejszy w wigilię na stole ląduje dorsz, sola, tilapia, albo chociażby mintaj. Pyszniutko.


No i na deser koniecznie - makówki. To też potrawa jednorazowa, nie robi się jej u mnie, ani u moich rodziców w żadnym innym okresie roku. A takim bardzo dawnym wspomnieniem z dzieciństwa jest u mnie widok mnie w piżamie, z potarganymi włoskami i bosymi stópkami, jak siedząc na podłodze, wyjadam makówki z wielkiej misy i to jest moje śniadanie w pierwszy dzień Świąt :D


Piszę tego posta w wieczór przedwigilijny i już nie mogę się doczekać tych pyszności, bo ja i jedzenie, to jakby pokrewne dusze. Aż ślinka cieknie. I aż się trochę boję, czy się znowu nie przejem i czy na wszystko starczy miejsca w brzuszku? I czy na schody nie trzeba mnie będzie wtaczać, jak kuleczkę?


A jakie pyszności, królują u Was na Święta?

Komentarze

  1. fakt, prezenty z wiekiem zdecydowanie odchodzą na drugi plan, dobrze, że jedzenie cieszy zawsze tak samo;) zastanawiam się czy Twoje makówki to to samo co nasze makiełki.

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, ja najbardziej w święta nie czekam na prezenty, bo przeważnie je sobie sama kupuję, ale właśnie na jedzenie. To jedyny czas kiedy pyszne potrawy goszczą na naszym stole :) wesołych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Słyszałam o kutii i o moczce, ale o makiełkach jakoś nie :)
    Makówki to mak gotowany z mleku z cukrem i bakaliami, a tą "zupą" makową zalewa się pokrojone w kostki kawałki bułki. Bułka nasiąka i całość przechodzi ze stanu ciekłego w stały ;)
    Bardzo smaczne, tylko nie w zbyt dużych ilościach...

    OdpowiedzUsuń
  4. Na szczęście pysznie potrafi być także w inne dni roku, ale te świąteczne potrawy są naprawdę wyczekiwane. A teraz już po, i tylko mi świąteczne śledzie marynowane zostały ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic