Nie będzie to wpis o szpanowaniu, w stylu lansu komunijnego, bo ani nas nie stać, ani w butach nie mamy siana ;) Przynajmniej się staramy :D
W tym roku postanowiliśmy dać Młodej prezent dość praktyczny, z nutką artystyczną, co Dziecię Nasze lubi. Ponieważ w tym roku startujemy z samotnymi wyjazdami Młodej na kolonie i obozy, uznaliśmy że przyda jej się aparat fotograficzny. Taki malutki, co go do plecaczka włoży i łatwo w łapce się mieści. Bo w spadku po nas dostała Canona, przy czym bydlę robi zdjęcia ładne, aczkolwiek w rękach ośmiolatki jest dosyć wielkie i ciężkie. Jak robimy wycieczki wspólne, to nie ma sprawy, ale jak już jedzie gdzieś sama, to przydałoby się coś małego. Wielkość to jeden z priorytetów, drugi to stabilizacja obrazu, bo jednak jej ręka drży i szkoda by było, żeby na wszystkich zdjęciach były smugi, zamiast koleżanek i widoczków :)
Połączenie tych dwóch czynników niby jest proste, pod warunkiem, że się ma co najmniej cztery stówki, a najlepiej tysiaka. Za tysiaka już się można rozglądać... Nie muszę chyba pisać, że tysiaka nie mieliśmy, ani nawet czterech stówek. Nędza... Ale Matka-Sznupaczka wysznupała w czeluściach internetu Pana, co sprzedawał używkę, działającą, lekko porysowaną, ale w stanie bardzo dobrym, no i za pół ceny.
Alleluja! mogłabym zawołać, gdyż plany udało się przekuć w realny przedmiot, bo pod koniec maja, to niestety nad naszym zrujnowanym budżetem domowym roniłam rzewne łzy. Młoda cykała więc wczoraj fotki, gdzie popadło i komu popadło, a że dla nas obowiązkowym punktem większości prezentów są też książki, to Dziecko analizowało także zagadnienia gospodarcze i demograficzne Brazylii ;), bo w prezencie była również mała encyklopedia.
Ale to nie był ten prezent, który wyrywa z butów. Ten był chyba normalny ;)
-Mamo, mamo! - zakrzyknęło dziś rano Moje Dziecko w drodze do szkoły - A ja dostałam skrobankę!
Przełykając w panice ślinę, usiłowałam sobie przypomnieć, czy szkoła Młodej nie uczestniczy przypadkiem w jakiejś wspólnej akcji prewencyjnej z lokalną przychodnią, ale uznałam, że to by chyba było lekkie przegięcie. Zwłaszcza w klasach I-III. Rozumiem i popieram, że mleko rozdają, że warzywa, że owoce, że badają i czyszczą zęby... Ale kurna, żeby od razu skrobanka? To jak to zorganizują? Na kupon? To chyba już lepiej rozdawać te tabletki dzień po. No i może poczekać jednak z tym przynajmniej do szkoły średniej?
Te wszystkie myśli przeleciały mi przez czerep w ułamku sekundy, po czym dotarło do mnie, że coś tu jednak nie pasuje. Młoda coś tam bąknęła, że na dzień dziecka w szkole, próbowałam sobie więc na szybko przypomnieć treści maili wymienianych między rodzicami, z ustaleniami, co te nasze dzieciaki mają dostać? Jakoś ostatnio znowu parę rzeczy mi umknęło. Ale zagadka szybko się rozwiązała, gdy Mati zaczęła tłumaczyć, czym owa skrobanka jest.
Jest więc na kartoniku jakiś obrazek, pokryty klejem, na który sypie się w odpowiednich miejscach kolorowy piasek i wychodzi kolorowanka, bez kolorowania, taka sypana. A ten klej jest zabezpieczony specjalną folią, którą podważa się patyczkiem i zeskrobuje.... Skrobanka...
Myślę, że przy tym, wszystkie kolejne prezenty wypadną blado ;)
Chyba nie ma co czekać, aż do szkoły średniej z tymi tabletkami, w końcu młodsi grają w słoneczko ;)
OdpowiedzUsuńLiczę na to, że te gry wyjdą z mody zanim Młoda do nich "dorośnie" wiekowo :D
OdpowiedzUsuń