Zalali nas sąsiedzi. Dokumentnie i w- prawie – całości. Prawie, bo potop nie dotarł do kuchni, a do salonu dotarł tylko częściowo. Zresztą, nie tylko nas. Ciśnienie było tak silne, że woda przelała się przez mieszkania na czterech piętrach.
Może gdybym miała stare mieszkanie, cieszyłabym się, że mam pretekst do zrobienia remontu. Niestety, od trzech miesięcy mieszkamy na nowych (starych, bo bliskich z dzieciństwa) śmieciach, remont generalny trwał prawie pół roku i obecnie żyjemy głównie na pudłach, bo mebli praktycznie nie mamy. Wizja nowego remontu, tym razem w zamieszkanym mieszkaniu, jakoś mnie przygnębiła, zupełnie nie wiedzieć czemu...
Woda lała się konkretnie – kaskadami, lało się ze styków sufitów ze ścianami, lało się z lamp, lało się nawet po oknach i elewacji. Nie nadążałam ze zgarnianiem wody, w której brodziłam po kostki, na szczęście sąsiad przybiegł z dużymi plastikowymi pudłami, do których ta woda się lała, bo ja dysponuję tylko dwoma małymi wiaderkami po farbie. Najbardziej ucierpiał pokój Młodej, chociaż przytomnie, zaraz na początku katastrofy zdołałam wyszarpać z niego materac i pościel i ukryć w bezpiecznym miejscu. O dziwo – regał z książkami i szafa z ciuchami stały w tych rogach pokoju, gdzie tylko trochę kapało, więc jakoś przeżyły. Nasz materac spisałam w myślach na straty, aczkolwiek po suszeniu się noc i dzień na balkonie, przestała z niego wypływać woda ;) Niemniej Luby noc spędził na podłodze, a ja na zbyt krótkiej kanapie. Wymiana materaca stała się obecnie naszym priorytetem, bo nie wiem, czy tam jakaś pleśń się w środku nie pojawi, ale wymiana materaca pociąga za sobą kupno łóżka (tak, tak, dojrzeliśmy do tej decyzji po 12 latach). Kupno łóżka wstrzymuje fakt, że tymczasowo w naszej sypialni stoją stare szafki kuchenne, w których trzymamy ubrania, bo nie mamy gdzie. Jak stoją szafki, łóżko się nie zmieści. Żeby wywalić szafki, muszę poczekać, aż mi przyjdą montować szafy zabudowane, co miało nastąpić w sierpniu. Ale muszę to przesunąć, bo najpierw muszę zrobić remont sufitów, ścian i podłóg po zalaniu...
Błędne koło.
Ponieważ, jak sugeruje tytuł, nieszczęścia lubią chodzić parami – na drugi dzień po zalaniu okazało się, że zatkał nam się odpływ pod wanną. Wsypanie kreta niestety nic nie dało, a hydraulik stwierdził, że przyjdzie dopiero wieczorem. Zostałam załamana ze stertą mokrych ręczników, szmat, kocy, pościeli i ciuchów, które miały to nieszczęście trafić na potop. Nie mogłam ich wyprać ani wysuszyć i jedyne co mogłam, to patrzeć na nie błagalnie, żeby poczekały jeszcze trochę i nie zaczęły pleśnieć...
Musze przyznać, że był taki moment, kiedy siedziałam w kąciku kuchni (na szczęście do kuchni – nowej, świeżo zabudowanej!!! zalanie nie dotarło) i ryczałam jak bóbr, obejmując nogi ramionkami i kołysząc się tam i z powrotem, bo nie miałam już sił. Mąż się zdziwił, bo nie wiedział, o co mi chodzi... Hmmm.... Pozostawię to bez komentarza, bo nie mam w zwyczaju na co dzień przeklinać.
Na szczęście zadzwoniła przyjaciółka z pytaniem, czy mamy czas na wieczorne piwo, skoro dzieci jeszcze z kolonii nie wróciły. Oczywiście czasu nie mieliśmy, więc poszliśmy, żeby utopić stres i zmartwienia.
Gdyby ktoś chciał jeszcze wtrącić nieśmiało, że do trzech razy sztuka, niech wie, że na drugi dzień padł nam przenośny grzejnik, którym usiłowałam osuszyć pokój Młodej, któremu się najbardziej dostało. Grzejnik miał na oko jakieś dziesięć lat, ułamane nóżki i pierdział, więc nie było mi go szkoda. Jak się ma – zgodnie z prawem pechowej serii – zwalić taka pierdoła, niech się psuje. Biorę na klatę!
Oby jednak kiepskie zdarzenia się zakończyły, bo chcemy wyjechać na rodzinne wakacje i byłoby miło, gdybym nie wyjeżdżała na nie w stanie totalnego zwichrowana psychicznego.
P.S. Tekst powstał prawie miesiąc temu, ale zawieruszył się gdzieś w czeluściach komputera. Temat zalania przestał już mną wstrząsać, nawet ubezpieczyciel zrobił nam wycenę i przelał kasę z odszkodowania. Nie za dużo, ale liczę na to, że starczy. Za zalany materac nam niestety nie zapłacili, bo rzeczoznawca stwierdził, że materac jest stary, a ślady zacieków nie są z zalania, tylko ze starości. To, że był wilgotny, nie miało dla ubezpieczalni żadnego znaczenia – to pewnie także jego starość ;) Nie chciało mi się kłócić z ubezpieczalnią, bo akurat byliśmy na wakacjach i przez dwa tygodnie olewałam ciepłym moczem problemy dnia codziennego.
Niemniej z wakacji – jak zwykle za krótkich - już wróciliśmy i życie toczy się dalej. Niestety panele podłogowe, przez czas naszej nieobecności, nie miały na tyle przyzwoitości, żeby porządnie wyschnąć i się przestać wybrzuszać... Więc etap kolejnego remontu czas zacząć :)
O, to współczuję:(
OdpowiedzUsuńCo by tu napisać, żeby połączyć się z tobą w bólu? No, może chociaż to, że twój grzejnik jest podobny do mojego psa. Co prawda nie ma połamanych nóżek i ciężko go przenieść z miejsca na miejsce, ale też ma swoje lata i pierdzi jak szalony!
Prawie jak brat bliźniak :D
OdpowiedzUsuń