Życie jak zwykle stawia przed nami może nie kłody, bo nie chcę narzekać, ale powiedzmy że wyzwania, które musimy ogarnąć.
Tym razem wyzwaniem stała się żółta kontrolka sprawdzenia silnika, którą nasz Sid postanowił zapalić w sobie i świecić na nas znacząco. Co prawda lampka zgasła na drugi dzień, ale jednak postanowiłam pojechać do mechanika na sprawdzenie, cóż to, ach cóż to za dziwy i ile mnie to będzie kosztować.
Mechanik podpiął Sida do kompa, poklikał i stwierdził, że albo rozrząd, albo zwarcie na instalacji elektrycznej. No super, będzie mnie to kosztować albo 50 złotych albo dwa do trzech tysiaków. Tak, żebym znała rząd wielkości i mogła się przygotować. Oczywiście żarliwie prosiłam los, fortunę i inne bóstwa od szczęścia, żeby to jednak był przepalony bezpiecznik, ale niestety nie wyprosiłam... Temat kosztów pominę milczeniem, bo co się mam dołować. A nie o tym, nie o tym...
Pani w warsztacie zabrała mi kluczyki i powiedziała, że nie mogę jeździć samochodem, bo jak to rzeczywiście jest element rozrządu, to rozwalę silnik. Oni sprawdzą i dadzą mi znać. Sprawdzili, dali mi znać, jak już pisałam - nie wymodliłam taniej usterki, sprowadzili części, naprawili - wszystko trwało półtora tygodnia. Na ten czas potrzebowałam zastępczej fury, więc wykonałam łopot rzęs w stronę teściów, coby poratowali nas w potrzebie. Teściowie poratowali, więc dumna i blada dzwonię do Lubego, żeby się pochwalić, jak to wszystko sprawnie załatwiłam. Małżonek wysłuchał i mruczy nieusatysfakcjonowany - Rozumiem, że ja przez najbliższy czas nie będę prowadził samochodu? Dlaczego? - się trochę zdziwiłam. Bo przecież ja się do tego samochodu nie mieszczę!
Samochód, który pożyczyliśmy, znamy od lat, nieraz nam tyłek ratował, a Mąż w czasach studenckich szlifował na nim umiejętności jazdy. Czerwona (kolor jest najważniejszy), ponad dwudziestoletnia Felicia po przejściach prezentuje takie oto cechy:
- właściwie ten samochód składa się już z co najmniej dwóch samochodów; nawet już nie mówię o różnych zadrapaniach i drobnych stłuczkach, które przeszła, ale gdy w jej tyłku wylądował na pełnej prędkości dostawczak, trzeba jej było przyspawać to i owo z innego samochodu.
- w związku z dostawczakiem w tyłku - fotel kierowcy jest przyspawany na stałe do podłogi, nie ma więc opcji przesuwania. Dlatego Mąż obawiał się, że nie wsiądzie za kierownicę, co kiedyś mu się zdarzyło, ale od tego czasu dba o formę, więc teraz wcisnął się w fotel bez specjalnego popychania z mojej strony. Kolan również nie miał na wysokości uszu, może do komfortu jazdy było daleko, ale jeździć się dało. Natomiast ja siedzę na skraju fotela, żeby dosięgnąć do pedałów, fotel pokryty jest narzutą z drewnianych koralików, których nie cierpię, bo mi się w nie wkręcają włosy, a poza tym się na nich ślizgam. Jazda jako kierowca odbywa się dla mnie w pozycji niezbyt-siedząco, pół-stojąco, bardziej-zwisającej.
- brak jest wspomagania kierownicy, więc moje bicepsy i tricepsy ćwiczyły także pomiędzy treningami.
- skrzynia biegów działa zdecydowanie na wyczucie. Rozpiska biegów narysowana na gałce to bardziej ogólne wskazówki, niż konkretne miejsca, gdzie biegi powinny wchodzić.
- włączam jedynkę i ruszam, ruszam, ruszam, ruszam, nadal ruszam, ruszam, ooo jadę, a nie, jeszcze ruszam, ruszam, ruszam iiiii jadę, dwójka!
- Felcia posiada prędkość Z - przy ok. 100 - 110 km/h wsZystko Zaczyna się Zajebiście trZąść, telepać i wyglądać jakby się Zamierzało ZaraZ roZwalić
- na trójce wstępuje w nią diabeł, dostaje niewiarygodnego animuszu, jest prężna, zwinna, szybka, gładko sunie, sprawnie wchodzi w zakręty, generalnie na trójce możesz wszystko, gdyby nie konstrukcja silnika pojechałaby też do tyłu.
- posiada centralny zamek, ale sterowany tylko kluczykiem, notorycznie zdarzało mi się zostawiać ją otwartą, bo z przyzwyczajenia, dopiero po kilku metrach próbowałam kliknąć w pilota. Niestety trzeba było się wracać i zamykać ręcznie.
- jak zapominałam włączyć świateł na starcie, to siedziała cicho, ale jak ich nie wyłączałam po zgaszeniu silnika, to darła na mnie mordę.
- klimy nie posiada, a nawiew zimnego powietrza był zwodniczo nawiewem powietrza zasysanym z okolic silnika. Zimne ono nie było, więc w sumie cieszyłam się, że upały się już skończyły. Do pracy woziłam koszulkę na zmianę.
- akurat jak na złość, zawodowo i prywatnie musiałam w tym okresie wykonać kilka dłuższych tras i zastanawiałam się, czy Assistance na Sida obejmie holowanie także innego samochodu. Na szczęście nie musiałam się o tym przekonywać.
Wszystkie te cechy opisuję jako po prostu cechy, nie naśmiewam się, ani nie marudzę, bo Felicia miała jedną ogromną, przeogromną zaletę. JEŹDZIŁA, a nasz Sid nie. Dlatego z uśmiechem na ustach podejmowaliśmy się wszystkich wyzwań, które przed nami stawiał samochód zastępczy, bo pamiętaliśmy, że najważniejszy bajer posiadania samochodu, to możliwość wożenia własnego tyłka tam, gdzie się chce i potrzebuje.
Hehehe
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię, gdy pożyczamy samochód, o czym nie tak dawno pisałam. Ale czasami nie ma wyjścia, no nie ma, i człek oko przymyka na te drobne wariactwa, bo jak nie... Zostaje mu komunikacja miejska ze smrodem i ściskiem w cenie biletu:)
Obawiam się, że jakbym się miała przesiąść na dłużej na komunikację miejską, to już bym z niczym nie zdążyła...
OdpowiedzUsuń