Przejdź do głównej zawartości

Jest coś, co mi osładza jesień

Nie wiem dlaczego, nie pamiętam nawet kiedy, ale pewnego dnia dotarło do mnie, że ja UWIELBIAM zbierać grzyby. Nie krzyczę, tylko podkreślam.


W czasach dzieciństwa i nastoletniości jeździłam z rodzicami na rodzinne wczasy, co roku w to samo miejsce, do porzygania. Ten sam ośrodek, ta sama okolica, nawet wczasowicze się powtarzali i pies w budzie przez lata ten sam oraz krowa u sąsiada, od której piliśmy mleko, że tak powiem bezpośrednio ;) Mogłabym źle wspominać monotonię wyjazdów, ale szczerze powiedziawszy mi się tam bardzo podobało, bo ja nigdy nie byłam z tych, co się nudzą.


Ośrodek był w górach, blisko lasu i do tego lasu wyciągali mnie rodzice na grzyby. Niby obciach dla nastolatki, tak z rodzicami na spacerki łazić, aczkolwiek łażenie mi nie przeszkadzało, tylko towarzystwo robali, insektów i pająków, które to osobniki tylko czekały, aż przejdę przez granicę drzew, już się na mnie rzucały chmarą. Mogłam sobie jednak zbierać jagody, maliny i nawet poziomki się trafiały, ale grzybów nie widziałam. Na grzyby byłam ślepa, mogłam łazić dookoła każdego pnia, rozchylać kępki krzaczków i traw, tata mógł mi palcem w grzyba trącać - ja ich do cholery nie widziałam. Taka wada wzroku chyba, albo grzyby w tym okresie nakładały maskę przezroczystości, tak specjalnie dla mnie. Grzyba zaczynałam widzieć dopiero w domu, gdy je trzeba było obierać, kroić i nawlekać na nitki do suszenia. I dlatego wakacje z rodzicami kojarzą mi się z zapachem grzybów, które niczym girlandy zwisały pod sufitem całego kempingu.


I nie wiem dlaczego, i jak pisałam nie wiem kiedy, pewnego dnia weszłam do lasu i zobaczyłam w chaszczach grzyba. Nie rozumiem do tej pory zjawiska, chyba mi się po prostu jakiś level odblokował, albo tekstury dograły... Co więcej, po zauważeniu jednego grzyba, dostrzegłam jego brata, siostrę, szwagra, całą rodzinę. Rzuciłam się zbierać, mało sobie nóg nie połamałam i dobrze, że się na scyzoryk nie nadziałam. I szał mnie jakiś opętał od tej pory, a wyjście do lasu na grzyby powoduje we mnie wzmożone bicie serca... Ja wiem, że dla niektórych emocje, jak przy szachach, ale ja uwielbiam :D A poza tym obcuje się z naturą, odwala spacerek, i wdycha świeże powietrze, poza tym trzeba wykonać także parę skłonów i przysiadów. Umówmy się, że to zdrowa forma spędzania czasu :D


Okazało się kiedyś, że Młodej też się podoba zbieranie grzybów, co więcej - nieźle je wystawia. - Mamoooooo!!! Mam0000000!!! - niesie się w lesie, to znaczy, że Dziecko znalazło coś warte zebrania. Oczywiście fakt, że stoję trzy metry od niej, nie powstrzymuje jej przed zaprzestaniem wydawania z siebie ryków godnych jelenia na rykowisku...


Udało mi się w końcu w ostatni weekend pojechać w Dzicz, gdzie razem z Młodą i Tatą mym pognaliśmy na rowerach do lasu, w sumie dobrze, że przestało padać, bo ja byłam zdesperowana gnać w las, nawet w trakcie ulewy. Po godzinie Tata musiał mnie za rękaw szarpać, żebyśmy do domu wracali.


I tak, zbiory mieliśmy zacne, odpadów mało, tylko szkoda, że godzina przyjemnego chodzenia po lesie przełożyła się na całe popołudnie i wieczór obierania, krojenia, porcjowania, mrożenia i nawlekania na nitki (bo nie wszystko się zmieściło do piekarnika). Upojne chwile, polecam ;) Ale jajecznica na kolację była :D

Komentarze

  1. Ja też uwielbiam zbierać grzyby. Nawet dla samego zbierania. Zaopatrzona w długaśny kijek (na ściąganie pająków of course), i wysokie buty mogę ruszać w knieje...
    Zbieram te, które znam, żeby moja kolacja nie stała się ostatnią wieczerzą. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Amatorką grzybobrania nie jestem, natomiast uwielbiam je jeść. Rozumiem, że ta jajecznica z grzybami była? Nigdy tak nie jadłam. Życząc wielu lat radosnego zbierania grzybów, pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Robię coś, co jest strasznie nudne, ale jednak z tyłu głowy lata mi słówko: satysfakcja - ot taki dylemat

Wiecie, jak to jest? Pewnego dnia zachciewa się takiej babie leniwej, ale też takiej, co to potrafi się zaprzeć i zacisnąć zęby, no więc zachciewa się nagle babie wyjść z kuchni i zrobić coś ekscytującego.  Ekscytacja poza kuchnią może objawiać się w wyniku posmarowania ryjka rano kremem nawilżającym "na noc", tudzież poza domem - jazdą komunikacja miejską bez ważnego biletu, albo jazdą samochodem bez dokumentów, przy czym oba te zdarzenia muszą być wykonywane świadomie, bez świadomości, że się tych rzeczy nie ma, nie ma ekscytacji... No wiecie, taka baba przykładowa mogłaby wymieniać i wymieniać różne przykłady życia na krawędzi, ale podam jeden. Biegi przełajowe z przeszkodami. Takich imprez w całej Polsce jest wbrew pozorom całkiem sporo, zeszłej jesieni znalazłam jedną, mieliśmy rodzinnie pojechać, zobaczyć, jak takie "cóś" wygląda na żywo, żebym na wiosnę 2018 mogła się mentalnie przygotować i zacząć startować.  Widocznie jednak zachłysnęłam się tym

Zakręcenie życiowe - poziom fyfnosty

Co robi idiotka, jak ma za dużo spraw na głowie i nie ogarnia? Przytula kolejny problem i kolejną rzecz do załatwienia, bo jak nie ogarniam, to może jestem po prostu źle zorganizowana?... Ktoś zna z autopsji? Efektem zakręcenia są sytuacje lekko komiczne, we mnie wzbudzające niepokój, jednakże stanowiące świetny materiał do anegdotek... Otóż.... Budzi mnie rano budzik, natarczywie i stanowczo. usiłuję z zamkniętymi oczami wymacać telefon, żeby wyłączyć te irytujące dźwięki, które wbijają mi się w mózg. Myślę sobie "O rany, ale jestem niewyspana. Poziom zmęczenia na oko czwartkowy." Więc wstaję ucieszona myślą, że jutro piątek, piąteczek, piątunio, a potem weekend, więc może trochę odpocznę, gdy nagle, strzałem znikąd, życie uderza mnie w potylicę i rodzi się we mnie - bynajmniej nie błogie - uświadomienie czasoprzestrzeni. Laska, weekend się właśnie skończył, jest poniedziałek 6 rano, świat przed tobą stoi otworem... Oka, ale dajcie mi chwilę, przynajmniej otworzę oc

Zmiana daty

Muszę przyznać, że ostatnie dni minionego właśnie roku spędziłam tak jak chciałam - leniwie... No, może gdybym nie miała dziecka, repertuar filmowy dobrałabym inaczej, ale mówi się trudno i ogląda się dalej, chociaż szczerze powiedziawszy taka "Koralina" na-ten-przykład, to mną lekko wstrząsnęła. W Święta Młoda dostała od dziadków puzzle - dwa razy po 500 elementów. Szybkie obliczenia dały mi nadzieję, że jeden obrazek powinien się zmieścić na takim małym stoliczku, który mieliśmy do dyspozycji w naszym pokoju w Dziczy. Nieważne, że dwudziesta minęła, że Młoda powinna iść spać, że może by jej książkę poczytać... nie-waż-ne!. Ja kocham puzzle i nie układałam ich ponad 10 lat! Te z "My little pony"i "Księżniczkami Disney'a" się, proszę Państwa, nie liczą... Postanowiłam nadrobić zmarnowane lata. Mąż i dziecko postanowili mi pomóc i musiałam tłumić warczenie, że ja chcę SAMA!!!! - no przecież wspólna, rodzinna zabawa, nie będę znowu taką zołzą, dla nic