Chociaż bardziej od nieprzyjemnych temperatur przeszkadza mi fakt, że mokro i wilgotno i w kościach mnie przez to łupie. A jak łupie, to i strzyka i sprawia, że czuję się staro, co przecież takie złudne, bom młoda i piękna, jak zawsze :D
W domu grzeją, co akurat nie jest nam zbytnio potrzebne, bo mieszkanie mamy ciepłe. Niestety w pracy, w biurze mam ok. 15 stopni i to już jest dla mnie masakra. Co z tym budynkiem jest nie tak, że latem kitwasi się gorące powietrze, a od wiosny do zimy jest zimno. Zawsze, nawet jak grzeją kaloryfery. To znaczy wiem, co z nim nie tak, ale nic na to nie poradzę... Pracę mogę zmienić, co może w końcu uczynię ;)
W każdym razie - przez osiem godzin mi zimno, kości moje i stawy skarżą się więc innym częściom mojego ciała, a one przetwarzają te skargi w ogrzewającą informację dla mózgu - DANIA JEDNOGARNKOWE! Tak, tak, skoro zaczynam myśleć o tłustych, zabielonych, gęstych zupach, zapiekankach i gorących, sytych kociołkach, to znak, że nadchodzi zima.
Nastrojona bojowo wpadłam wczoraj do kuchni o atrakcyjnej kulinarnie godzinie 21 (nosz kurczę, naprawdę wcześniej nie dałam rady) i popełniłam gęstą zupę kapuścianą z warzywkami i mięskiem. Samo pokrojenie i przesmażenie składników zajęło mi sporą chwilę, a zupka musi sobie później pobulgotać czas jakiś, więc poszłam spać w okolicach północy, nieco zdegustowana własnymi fanaberiami spożywczymi.
Rodzinie na drugi dzień zakomunikowałam, że obiad gotowałam w pocie czoła, przez wiele godzin, więc zupa po prostu MUSI im smakować. Innego wyjścia nie mają... ;) I proszę - smakowało tak, że musiałam ostatecznie ograniczyć dostęp do gara, nawet zastanawiałam się, czy mamy w domu łańcuch z kłódką, żeby gar i przykrywkę zabezpieczyć...
Nocne pichcenie opłaciło się, a ja już przecież od dawna mówię, że sen - choć tak przez mnie ubóstwiany - bywa przereklamowany ;)
Już kiedyś pisałam, że sen, jak wiele innych rzeczy, odbiega u mnie od normalności. A co za tym idzie - godzina 21 na gotowanie, bynajmniej abstrakcyjną nie jest. Raczej całkiem normalną:D Fakt ten rodzi kolejny problem, mianowicie - po gotowaniu również udaję się na spoczynek, z tym że... nie zawsze wyłączę garnek :D
OdpowiedzUsuńNa szczęście mam system wczesnego ostrzegania - Tomka (jeśli sam nie śpi). No i póki co, nic tam, nic tam, oj tam, oj tam... :D
Ja mam jakieś wewnętrzne poczucie obowiązku, żeby przed snem sprawdzić, czy kuchenka wyłączona i czy drzwi do mieszkania zamknięte. Więc chociaż lecę z nóg - siedzę i czekam - najczęściej wykonując inne domowe czynności (słowo "siedzę" jest raczej metaforycczne ;) , albo po prostu z nosem w książce
OdpowiedzUsuń